Ermitaż: Jean-Honoré Fragonard, Skradziony pocałunek, 1787

Słuchaj

O dziełach z dawnej kolekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego, które trafiły do zbiorów Ermitażu, można by mówić długo. Opowiem Wam jednak o obrazie, którego utraty żałuję najbardziej – Skradzionym pocałunku Jeana-Honoré Fragonarda. Wiecie, że jeszcze w 1895 roku znajdował się on w Pałacu na Wyspie w Łazienkach? Dopiero pod koniec XIX wieku Rosjanie postanowili zabrać go do Petersburga. Na mocy traktatu ryskiego powinni byli zwrócić go Polsce, jednak nie udało się tego od nich wyegzekwować. W dalszej części odcinka opowiem Wam więcej o przebiegu tych negocjacji, powodach, dla których obraz został przeniesiony do Petersburga, a także o samym Skradzionym pocałunku, który jest dość nietypowym dziełem w dorobku Fragonarda.

Jean-Honoré Fragonard, Skradziony pocałunek, 1787

Najbardziej znanym obrazem Jeana-Honoré Fragonarda jest bez wątpienia Huśtawka, prezentowana dziś w Wallace Collection w Londynie. Spodziewam się, że niektórzy z Was mają go już przed oczami: elegancka dama w rozłożystej, różowej sukni, która efektownie rozwiewa się, gdy huśtawka unosi kobietę ku górze oraz ukryty w zaroślach młodzieniec – najpewniej adorator a może nawet kochanek naszej bohaterki – który wprost nie może powstrzymać zachwytu nad odsłoniętymi nogami swojej ukochanej. Kto wie, może nawet dostrzega pod połami sukni coś więcej…

Jean-Honoré Fragonard, Huśtawka, 1867

Skradziony pocałunek mógłby być kontynuacją tej historii. I na tym obrazie widzimy mężczyznę i kobietę, których ewidentnie coś łączy. Tym razem scena rozgrywa się we wnętrzu – dokładniej w jakimś przechodnim pokoju, gdzie jedne drzwi zdają się prowadzić do buduaru, w którym zgromadziło się kilka osób grających w karty, a drugie do tajemniczego, ciemnego pomieszczenia. To właśnie zza tych drugich drzwi wyłania się tytułowy złodziej pocałunków. Ukradkiem całuje kobietę w policzek i chwyta ją za dłoń, jakby chciał namówić ją, by podążyła za nim do zaciemnionego wnętrza.

Powinnam pewnie jakoś wytłumaczyć Fragonarda. Powiedzieć, że każda z tych scen ma w istocie przesłanie moralizatorskie albo że tak naprawdę są to historie mitologiczne przeniesione w realia drugiej połowy XVIII wieku. Dawnym malarzom nie wypadało w końcu mówić o pewnych rzeczach wprost. 

Fragonard niczego nie owija jednak w bawełnę. Jego obrazy przedstawiają dokładnie to, co na nich widać – dworskie gierki, miłostki i intrygi. Jedynie w Skradzionym pocałunku można dopatrywać się moralizatorskiego przesłania. Wszystko przez zawahanie widoczne na twarzy bohaterki. Ewidentnie nie jest pewna, czy powinna podążyć za porywem serca. Wyraźnie zerka w stronę ludzi zgromadzonych w pokoju obok, jakby obawiała się, że zostanie później przez nich odrzucona.

To jednak dzieło wyjątkowe w dorobku Fragonarda – i to wyjątkowe podwójnie, bo wiele wskazuje na to, że nie wykonał go sam. W pracy asystowała mu prawdopodobnie jego uczennica, Marguerite Gérard. Niektórzy badacze sugerowali wręcz, że jest to wyłącznie jej dzieło, właśnie ze względu na to, że tak bardzo wyróżnia się ono na tle reszty twórczości Fragonarda. Dziś przyjmuje się, że raczej pracowali nad nim wspólnie. Podejrzewa się, że Fragonard rozplanował całą kompozycję i namalował twarze postaci, a Marguerite Gérard dopracowała detale, takie jak suknia modelki.

***

Bez względu na to, kto faktycznie namalował ten obraz, musicie przyznać, że jego tematyka jest dość frywolna. Było to jednak typowe dla sztuki rokoka – stylu, który rozwinął się w Europie po 1720 roku. Klasyczne, akademickie zasady na moment uległy wtedy lekkiemu rozluźnieniu. Nieprawdą jest więc, że to impresjoniści jako pierwsi je odrzucili. Rokokowi artyści pozwolili sobie na to znacznie wcześniej, choć nie towarzyszyły temu większe skandale, dlatego rzadko się o tym mówi. Podniosłe sceny historyczne zeszły wówczas na dalszy plan. Nieporównywalnie większym zainteresowaniem cieszyły się sielankowe scenki rodzajowe, przede wszystkim te rozgrywające się w plenerze. Początkowo uczestniczyły w nich głównie leśne i wodne bóstwa, później jednak i one zniknęły – zastąpiło je uśmiechnięte, dworskie towarzystwo spędzające czas na piknikach i innych rozrywkach.

Moda na tego rodzaju obrazy nie utrzymała się długo. Jej definitywnym końcem był wybuch rewolucji francuskiej – wtedy fêtes galantes – bo właśnie tak określa się rokokowe dworskie scenki – zaczęły być na nowo uznawane za nieprzyzwoite. Odczuł to zwłaszcza Fragonard, który należał do najmłodszego pokolenia twórców rokoka. Zupełnie nie mógł on odnaleźć się w porewolucyjnej rzeczywistości, przez co przestał otrzymywać zamówienia na obrazy. Zmarł w 1806 roku niemal całkowicie zapomniany.

Przypomniano sobie o nim mniej więcej pół wieku po jego śmierci. Pomógł w tym rodzący się francuski nacjonalizm i nagły wybuch nostalgii za ostatnimi latami monarchii absolutnej. Tak, dobrze słyszycie – w połowie XIX wieku Francuzi zatęsknili za czasami Ludwika XVI i Marii Antoniny, których przecież sami posłali na gilotynę. W porównaniu z realiami epoki przemysłowej wydawały im się one niezwykle sielskie. W praktyce oczywiście takie nie były, ale jeśli za punkt odniesienia przyjmiemy wyłącznie rokokowe obrazy, które w zdecydowanej większości przedstawiają ludzi wypoczywających na łonie natury, faktycznie można odnieść takie wrażenie. Tym samym stosunek do sztuki rokokowej zmienił się diametralnie. Przestała być ona traktowana jak wynaturzony barok. Zamiast tego urosła do roli rdzennie francuskiego stylu narodowego, z którego należy być dumnym. 

Efekty tej fascynacji widać było wszędzie – w modzie (bardzo szerokie spódnice na tzw. krynolinach były inspirowane dworskimi strojami końca XVIII wieku), w wystroju wnętrz, w których zapanował styl neorokokowy, a także w malarstwie. Wielkimi entuzjastami rokoka byli m.in. impresjoniści, zwłaszcza Auguste Renoir. Jego obrazy to przecież nic innego jak rokokowe fêtes galantes przeniesione we współczesne mu mieszczańskie realia.

W 1889 roku na fali tej fascynacji ukazała się pierwsza poważna dwutomowa monografia Fragonarda. Rozsławiła ona jego twórczość nie tylko we Francji, ale w całej Europie. Wtedy też Rosjanie zwrócili uwagę na Skradziony pocałunek, który od ponad wieku spokojnie wisiał w Pałacu na Wyspie w Łazienkach. Dopiero gdy nazwisko Fragonarda zaczęło znaczyć coś więcej, zapadła decyzja o przeniesieniu obrazu do Ermitażu. Oficjalnymi powodami przeprowadzki były nieodpowiednie warunki przechowywania oraz większa dostępność – w Ermitażu dzieło Fragonarda mogło przecież podziwiać więcej osób. Nie wiem, jak Wam, ale mi ta narracja bardzo przypomina to, jak dziś tłumaczą się ze swoich poczynań muzea, w których znajduje się wiele dzieł sztuki zrabowanych w epoce kolonialnej, przede wszystkim British Museum. Tym razem to my występujemy jednak w roli ograbionych. 

***

Zostawmy jednak ten problem i przenieśmy się do 1921 roku. To właśnie wtedy pojawiła się pierwsza i najpewniej jedyna szansa na odzyskanie Skradzionego pocałunku. Podpisano wówczas traktat ryski kończący wojnę polsko-bolszewicką. Sowieci zobowiązali się w nim do oddania Polsce dzieł sztuki zagrabionych w czasie zaborów. Nie spieszyli się jednak z realizacją tego postulatu. Opóźniali jego realizację tak długo, jak to było możliwe. Utrudniali polskim delegatom dostęp do archiwów i muzealnych magazynów, utrzymywali, że wiele dzieł, o które dopominała się strona polska zaginęło, choć w rzeczywistości były przechowywane w Ermitażu albo w zbrojowni kremlowskiej i domagali się niezwykle szczegółowej dokumentacji, która uzasadniałaby zasadność rewindykacji poszczególnych obiektów. 

To cud, że w takich warunkach udało się wynegocjować zwrot 21 widoków Warszawy Canaletta, arrasów wawelskich czy Bitwy pod Grunwaldem Jana Matejki. Do maja 1922 roku do Warszawy skierowano łącznie 58 wagonów towarowych wypełnionych po brzegi zabytkami polskiej kultury. Proces rewindykacji jednak na tym się nie zakończył – w kolejnych latach zorganizowano jeszcze kilka takich transportów. Wciąż był to jednak zaledwie niewielki procent zrabowanych dóbr. 

Delegacja polska w Moskwie podczas odbioru arrasów wawelskich w 1922 roku, źródło: „Świat” 1922, nr 46, s. 11

Niektórych zabytków niestety nie udało się odnaleźć, innych Rosjanie zwyczajnie nie chcieli oddać. Ponadto w przypadku zbiorów o charakterze ogólnoświatowym, mieli oni prawo je zachować pod warunkiem, że zapewnią za nie Polsce stosowny ekwiwalent. Właśnie tym zapisem posłużyli się w przypadku Skradzionego pocałunku Fragonarda. Wydali nam w zamian inny rokokowy obraz – Polkę Antoine’a Watteau. Można go dziś zobaczyć na ekspozycji w Muzeum Narodowym w Warszawie. Głównym uzasadnieniem dla tego, że to właśnie ten obraz, a nie Skradziony pocałunek powinien pojechać do Warszawy, był tytuł obrazu. Przyjęło się w końcu uważać, że przedstawia Polkę. Miał na to wskazywać jej obszyty futrem strój, ale w praktyce nie jest to żaden dowód na to, że kobieta na obrazie jest naszą rodaczką. Sam obraz nie należy również do najbardziej reprezentacyjnych prac Antoine’a Watteau. Powątpiewa się nawet w to, czy to właśnie on go wykonał. Nie wyszliśmy więc najlepiej na tej wymianie. Negocjacje przebiegały jednak w tak trudnej atmosferze, że polska delegacja nie miała innego wyjścia, jak przystać na ten układ.

Antoine Watteau, Dama (tzw. Polka) na ekspozycji w Muzeum Narodowym w Warszawie

Nie pozostaje nam więc chyba nic innego, jak pogodzić się z tym, że Skradziony pocałunek należy dziś do zbiorów Ermitażu. Podobno cieszy się tam sporą popularnością. Nie miałam jednak okazji sama się o tym przekonać i pewnie nie będę mieć prędko takiej możliwości. Szkoda, że autor monografii monografii Fragonarda nie wstrzymał się chwilę z jej wydaniem. Artysta bez wątpienia na nią zasługiwał, ale może gdyby ukazała się ona nieco później Rosjanie nie zorientowaliby się w porę, że w Łazienkach Królewskich przechowywane jest tak cenne dzieło? Nic nie przyjdzie nam jednak z tego gdybania. Nie był to w końcu ostatni moment, gdy zbiory łazienkowskiej galerii obrazów zostały uszczuplone. Zachowanie jej w całości wymagałoby tego, aby historia potoczyła się zupełnie innym torem. 

Zamiast załamywać ręce, przygotujmy się więc lepiej do dalszej drogi. W kolejnym odcinku z Petersburga przenosimy się do Nowego Jorku. Czeka tam na nas jeden z najwspanialszych obrazów z całej królewskiej kolekcji, czyli Jeździec Polski Rembrandta. 

Źródła: 

Muzyka wykorzystana w odcinku pochodzi ze strony Epidemic Sounds oraz Free Music Archive

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Historyczka sztuki, copywriterka i storytellerka. Od lat zaprzyjaźniona z klawiaturą. Mikrofon dopiero oswaja, ale czuje, że i ta znajomość ma przyszłość.

Dołącz do dyskusji

Odcinek 5