Ernst Ludwig Kirchner, Scena uliczna przed zakładem fryzjerskim, 1926

Słuchaj

Dostrzegam ten obraz chwilę po wejściu do sali, gdzie prezentowane są dzieła niemieckich ekspresjonistów. Moją uwagę przyciągają przede wszystkim kolory — jaskrawe, kontrastowe, radosne. Spodziewam się, że będzie to ilustracja barwnej rewii albo balu. Mamy w końcu przed sobą dzieło stworzone w szalonych latach dwudziestych — epoce jazzu, kabaretu i rozpasanej zabawy. Gdy podchodzę bliżej, orientuję się jednak, że to nie barwna feta, tylko zwykła ulica. Co więcej, przechodnie nie kipią entuzjazmem. Mają zielone smutne twarze i przygarbione sylwetki. To przejaskrawiona, subiektywna wizja czy trafny portret miasta w 1926 roku? Nie dowiemy się tego, póki nie spróbujemy zrekonstruować tych realiów. Wytężmy wyobraźnię, zagłębmy się w widoczny na obrazie tłum i sprawdźmy, jak to było być jego częścią.

Ernst Ludwig Kirchner, Scena uliczna przed zakładem fryzjerskim, 1926 / źródło: skd-online-collection.skd.museum

Zaczniemy optymistycznie, bo od opisu wielkich cywilizacyjnych zmian, jakie zaszły w Niemczech w końcu XIX wieku i na początku XX stulecia. W odcinkach z Wyspy Muzeów w Berlinie wielokrotnie wspominałam, że zjednoczenie kraju w 1871 roku zaowocowało szeregiem inwestycji, które miały uczynić z Niemiec mocarstwo równe Francji i Wielkiej Brytanii. Na efekty tych wysiłków nie trzeba było długo czekać. Rolniczy dotąd kraj na oczach mieszkańców przeobrażał się w nowoczesne, zindustrializowane państwo. Szczególnie dynamicznie rozwijały się miasta. Najlepiej widać to na przykładzie Berlina. W 1871 roku miasto liczyło mniej więcej 800 tysięcy mieszkańców, natomiast w 1905 roku były to już 2 miliony. W ciągu zaledwie kilku dekad niemiecka stolica stała się trzecim największym miastem świata!

Nikomu nie było łatwo nadążyć za tempem tych zmian, również artystom. Na początku XX wieku coraz liczniejsze były głosy, że impresjonizm już się wyczerpał. Że nowoczesne miasta ze stali i szkła nie mogą być uwieczniane na obrazach przy pomocy tych samych metod, co idylliczne wiejskie pejzaże. Artyści uparcie poszukiwali nowej estetyki, która oddawałaby ducha epoki industrialnej. Jedną z propozycji był ekspresjonizm reprezentowany przez Ernsta Ludwiga Kirchnera.  

Obrazy ekspresjonistów poznacie po wyrazistych kolorach i daleko idącej deformacji rzeczywistości. Chcieli pokazywać nowoczesność taką, jaką widzieli ją naprawdę, bez cienia idealizacji. Artystów z kręgu Kirchnera fascynował dodatkowo świat sprzed rewolucji przemysłowej, którego nie mogli już pamiętać. Szukali go na obrazach dawnych niemieckich malarzy oraz w prymitywnych kulturach pozaeuropejskich. Idealizowali je równie mocno, co wspomniany w poprzednim odcinku Paul Gauguin, którego zresztą podziwiali. Jeszcze większą inspiracją był dla nich Vincent van Gogh. Imponowała im jego niestandardowa paleta barw i technika malarska. Chcieli żyć i malować w sposób nieskrępowany, być łącznikami między przeszłością a teraźniejszością, dlatego nazwali się “Der Brücke”, czyli most.

W sali, gdzie eksponowane są obrazy Kirchnera, dominują prace artystów związanych właśnie z tym ugrupowaniem. Ma ono szczególne znaczenie dla Drezna, ponieważ narodziło się dokładnie w tym mieście w 1905 roku. Gdy przemkniecie wzrokiem po obrazach na ścianach tej galerii, zorientujecie się, że kipi od nich energia, ale jednocześnie jest w nich coś niepokojącego. Właśnie na tym polega paradoks epoki, w której żył Kirchner. Rozwój miast i coraz to nowe zdobycze techniki napawały optymizmem, ale jednocześnie trudno było nie zauważyć, że społeczeństwo nieuchronnie coś traci: oddala się od natury, zatraca w pracy i popada w samotność.    

Czara goryczy przelała się w 1914 roku. Wtedy okazało się, że rozwój technologiczny zgotował Europejczykom najkrwawszą w historii wojnę. Kirchnerowi nie udało się przed nią uciec, choć próbował. Na ochotnika zaciągnął się do artylerii polowej, aby nie trafić na pierwszą linię frontu. Służył w niemieckiej armii jako kierowca przez zaledwie dwa miesiące. Tyle wystarczyło, aby wywołać głęboką, nieuleczalną traumę. Była ona tak silna, że gdy malarz trafił do szpitala ze względu na zły stan zdrowia, celowo głodził się, byle tylko nie wrócić na front. 

Ernst Ludwig Kirchner, Autoportret jako żołnierz, 1915 / źródło: Wikipedia.org

Szczęśliwie udało mu się uniknąć powrotu do służby. W 1917 roku schronił się w uzdrowisku w Davos w szwajcarskich Alpach. Do końca życia leczył się tam z zaawansowanej depresji, alkoholizmu i morfinizmu, w które wpędziła go wojna. Tak oto, czołowy reprezentant drezdeńskiej, a następnie berlińskiej awangardy, wielki bon vivant, który buntował się przeciw mieszczańskiemu porządkowi, znalazł ostoję w przesiąkniętym mieszczańskością kurorcie. Bynajmniej nie wiódł tam żywotu ascety. Ciężko mu było podporządkować się do sanatoryjnej rutyny, dlatego zamieszkał we wsi w dolinie nieopodal. Niejednokrotnie odwiedzali go tam znajomi sprzed wojny, ale nie był to już ten sam człowiek co kiedyś. Widać to także w jego obrazach, w tym “Scenie ulicznej przed salonem fryzjerskim”.

Obraz powstał niedługo po tym, jak jesienią 1925 roku Kirchner na chwilę opuścił Davos i udał się do rodziny do Niemiec. Odwiedził wówczas Frankfurt, Chemnitz i Berlin. Po kilkumiesięcznej podróży wrócił jednak w Alpy, gdzie ponownie zaszył się w swoim domu w dolinie. Tam z pamięci namalował “Scenę przed salonem fryzjerskim” i jeszcze kilka innych miejskich widoków. 

Przed wojną to właśnie sceny uliczne były specjalnością Kirchnera. Niewątpliwie fascynował go wówczas wielkomiejski tłum. Malował rzesze ludzi o nienaturalnie wydłużonych, zdeformowanych sylwetkach poruszających się w niewyobrażalnym ścisku. Niekiedy umieszczał między nimi tramwaje i samochody — najbardziej wyraziste symbole nowoczesnych miast. Efekt jest lekko złowieszczy, ale pasjonujący zarazem. Tego samego nie można powiedzieć o obrazach, które Kirchner tworzył w latach 20. XX wieku. Bije od nich przede wszystkim smutek i melancholia. Spójrzcie tylko na przechodniów mijających zakład fryzjerski. Nie patrzą sobie ani nam widzom w oczy, tylko w chodnik. Nikt się też nie uśmiecha. Zdolne są do tego wyłącznie manekiny na wystawie. Wyglądają jakby drwiły z mijających je ludzi. Ich oblicza są wiecznie rozświetlone i pogodne, podczas gdy na twarzach przechodniów światło wystawowe tworzy upiorne, zielone cienie. 

Ernst Ludwig Kirchner, Berlińska ulica, 1913 / źródło: Wikimedia

Ciekawe jest również to, że sceny miejskie Kirchnera z lat 20. z reguły nie przedstawiają konkretnych miejsc. Starsze prace zazwyczaj są dokładnie opisane. Nawet jeśli widzimy na nich po prostu tłum ludzi, Kirchner zdradza w tytule, że inspiracją był Postdamer Platz, Leipziger Straße lub inna lokalizacja. Z podróży do Niemiec, jaką odbył jesienią 1925 roku, przywozi jednak po prostu sceny uliczne. Nie podpowiada nam nawet, jakie miasta przedstawiają. Oczywiście może być to efekt tego, że malował z pamięci, ale jego dawne obrazy również były pewną impresją, bez wątpienia nie powstawały w plenerze. Może malarz chciał więc zasugerować nam w ten sposób, że niemieckie miasta zatracają powoli swoją tożsamość? Że ich modernizacja poszła o krok za daleko? Że salon fryzjerski, podobny do tego, który widzimy na obrazie, bez trudu znajdziemy zarówno we Frankfurcie, jak i w Berlinie, więc nie ma sensu zaznaczać w tytule, gdzie zaobserwował tę scenę? Trochę tak jak w “Ulicy Krokodyli” Brunona Schulza, gdzie czytamy o nijakiej, zamerykanizowanej dzielnicy pełnej zabieganych ludzi, którzy mijają ją się w sennym korowodzie.

Pesymistyczną wymowę obrazu łatwo uzasadnić stanem psychicznym, w jakim był Kirchner. Nie on jeden dostrzegał jednak problem alienacji mieszkańców miast. Zaledwie rok po tym, jak ukończył ten obraz, na ekranach kinowych zadebiutował film “Metropolis”, czyli dość mroczna wizja miasta przyszłości. Z naszej perspektywy szczególnie interesująca jest scena otwarcia. Zmierzający do fabryki robotnicy poruszają się w podobny sposób, co przechodnie na obrazie Kirchnera. Zaciskają pięści i zrezygnowani patrzą w ziemię. Dodatkowo idą równym posuwistym krokiem jakby nie byli ludźmi, tylko robotami napędzającymi metropolię. 

Wielkomiejski tłum to także główny bohater filmu “Berlin. Symfonia wielkiego miasta”, który miał premierę zaledwie kilka miesięcy po “Metropolis”. Zamiast śledzić pieczołowicie zaplanowaną fabułę, obserwujemy w nim dzień z życia zwykłych Berlińczyków — tych bogatych i tych biednych — wszystkich, których zarejestrowało mechaniczne oko kamery. To jeden z pierwszych w historii kina filmów dokumentalnych. Gdy na ekranie pojawia się nocne miasto rozświetlone przez neony, wystawy i reflektory samochodów, przestają dziwić mnie kolory na obrazach Kirchnera. Ich jaskrawość i krzykliwość doskonale oddaje atmosferę Berlina lat 20. 

Definitywny koniec tej epoki nastąpił w 1929 roku, gdy krach na nowojorskiej giełdzie wywołał globalny kryzys finansowy. Niemcy bardzo na nim ucierpiały: gospodarka totalnie się załamała, wzrosło bezrobocie i niezadowolenie społeczne. Wykorzystała to partia nazistowska, która doszła do władzy w 1933 roku. Atmosfera w niemieckich miastach zmieniła się wtedy diametralnie. W kabaretach przestano grać jazz, natomiast z muzeów zaczęły znikać awangardowe rzeźby i obrazy, których nowa władza nie potrafiła zrozumieć. Odtąd sztuka miała służyć wyłącznie narodowym interesom. Oczekiwano, że będzie nawiązywać do klasycznych i germańskich wzorców oraz propagować aryjski ideał piękna.

Kirchner nie mógł tego obserwować na własne oczy, ponieważ cały czas przebywał w Szwajcarii. Docierały jednak do niego wiadomości o sytuacji w ojczyźnie. Skomentował je w następujący sposób:

“Słyszeliśmy straszne rzeczy o torturach Żydów, ale to z pewnością nie jest prawda. Czuję się zmęczony i zasmucony sytuacją tam na dole. W powietrzu wisi wojna. W muzeach niszczone są ciężko wypracowane osiągnięcia kultury ostatnich 20 lat, a przecież powodem, dla którego założyliśmy “Der Brücke”, było wspieranie prawdziwie niemieckiej sztuki. Teraz rzekomo nie jest ona już niemiecka. Mój Boże, jak mnie to denerwuje”. 

Obrazy Kirchnera również nie uniknęły czystki w muzeach. Łącznie aż 639 jego prac zostało zarekwirowanych. W 1937 roku niektóre z nich były prezentowane na wystawach “Sztuki zdegenerowanej” w Dreźnie, Norymberdze, Dortmundzie, Monachium, Berlinie, Lipsku i Düsseldorfie. Celem ich wszystkich było ośmieszenie awangardowych artystów. Następnie eksponaty o największej wartości rynkowej zostały sprzedane za granicę, natomiast pozostałe prace spalono na dziedzińcu głównej remizy strażackiej w Berlinie. Kirchner bardzo mocno to przeżył. Do kresu wytrzymałości doprowadziło go jednak inne wydarzenie. 12 marca 1938 roku nazistowskie Niemcy dokonały aneksji Austrii. Malarz był przekonany, że ten sam los czeka także Szwajcarię. Przestał czuć się tam bezpiecznie. Ciągle miał też w pamięci traumatyczne doświadczenia z I Wojny Światowej. Tak bardzo bał się ich powtórki, że w maju 1938 roku sam odebrał sobie życie. 

Jego twórczość mimo wszystko nie została zapomniana. Obrazów, które zniszczono, nie jesteśmy w stanie odtworzyć, ale te, które sprzedano, udaje się czasem odnaleźć na rynku sztuki. Tak było m.in. ze “Sceną uliczną przed zakładem fryzjerskim”. W 2016 roku Galeria Nowych Mistrzów odkupiła tę pracę od prywatnej, szwajcarskiej galerii, dzięki czemu skonfiskowany niegdyś obraz wrócił do Drezna po 80 latach nieobecności. Nie tylko tu można jednak oglądać prace Kirchnera. Są one dziś wystawiane w galeriach na całym świecie. W Berlinie “Der Brücke” ma nawet własne muzeum, które jest poświęcone wyłącznie sztuce niemieckich ekspresjonistów. Z kolei w Davos Kirchner ma imienne muzeum, gdzie przechowywana jest największa kolekcja jego prac. Jeśli zaintrygowała Was więc jego twórczość, jest jeszcze wiele miejsc, gdzie możecie ją odkrywać.  

Źródła:

Muzyka wykorzystana w podcaście pochodzi z Epidemic Sound.


Odcinek zrealizowany we współpracy z Niemiecką Centralą Turystyki w związku z wystawą “Caspar David Friedrich. Tam, gdzie wszystko się zaczęło”, która odbywa się w Galerii Nowych Mistrzów w Dreźnie. Wystawa zaczęła się 24 sierpnia i potrwa do 5 stycznia 2025 roku.

Historyczka sztuki, copywriterka i storytellerka. Od lat zaprzyjaźniona z klawiaturą. Mikrofon dopiero oswaja, ale czuje, że i ta znajomość ma przyszłość.

Dołącz do dyskusji

Odcinek 5