Artyści tworzą autoportrety z wielu powodów. Bywa, że wykorzystują swój wizerunek do eksperymentów z różnymi grymasami twarzy, doskonaląc w ten sposób swój warsztat. Zdarza się też, że wcielają się w role ludzi, którymi nie są, ale chcieliby być, albo malują samych siebie, aby opowiedzieć nam widzom o jakichś swoich trudnych doświadczeniach, np. chorobie. Żaden z tych scenariuszy nie był jednak udziałem Autoportretu Anny Bilińskiej. Jaka jest więc jego historia? Za chwilę opowiem Wam o stojących za nim motywacjach, a także korzyściach, jakie przyniósł malarce ten obraz. Było ich więcej niż moglibyście się spodziewać. To właśnie ten jakże kameralny wizerunek sprawił, że o Bilińskiej pisano, że zakasowała nawet Matejkę!

Anna Bilińska-Bohdanowiczowa, Autoportret, 1887
Malarstwo polskie często omawia się w oderwaniu od europejskiego. Tak jakby nasi rodzimi artyści tworzyli pod niewidzialnym kloszem. To rzecz jasna absurd, zwłaszcza w realiach XIX wieku, gdy Polski nie było na mapach Europy. Siłą rzeczy nie mogła więc też istnieć żadna polska uczelnia artystyczna. W 1873 roku w Galicji reaktywowano co prawda krakowską Szkołę Sztuk Pięknych, ale Académie ą stała się ona oficjalnie dopiero w 1900 roku. Wcześniej artyści, którym zależało na klasycznym, Académie ckim wykształceniu musieli kształcić się gdzieś indziej — w Petersburgu, Monachium, Berlinie … Rozpierzchli się przez to po całym kontynencie.
Były jednak miejsca, które miały wyjątkowo dużą siłę przyciągania. Bez wątpienia należał do nich Paryż. Odbywała się tam najbardziej prestiżowa wystawa sztuki w całej Europie, czyli Salon, o którym wiele razy wspominałam już w tym podcaście. W XIX wieku Paryż wielokrotnie był też gospodarzem wielkich wystaw światowych. Im także towarzyszyły pokazy malarstwa i rzeźby, które przyciągały jeszcze większą publiczność. Nie dziwi więc, że artyści robili co w ich mocy, aby móc uczestniczyć w tych wydarzeniach. Dla wielu z nich była to trampolina do międzynarodowej kariery.\
Wśród artystów prezentujących swoje prace na Salonie i wystawach światowych byli też Polacy. Aby się o tym przekonać, wystarczy rozejrzeć się po Galerii Sztuki Polskiej w Sukiennicach. Nie musicie nawet czytać opisów, wystarczy, że nieco dokładniej przyjrzycie się ramom. Niektóre z wystawianych tu obrazów wciąż mają oryginalne dziewiętnastowieczne ramy, na których widnieją dopiski „Exposition Universelle”. Świadczy to o tym, że były one prezentowane na którejś z wystaw światowych.
Sama obecność na wystawie nie gwarantowała jednak sukcesu. Pokazywano tam w końcu setki, jeśli nie tysiące obrazów i rzeźb. Do opinii publicznej docierały jednak wyłącznie te najlepsze, przede wszystkim te wyróżnione nagrodami. Przyznawano zarówno na Salonie, jak i na wystawach światowych. Pamiętacie jeszcze odcinek o „Czwórce”? Wspominałam w nim, że Chełmoński miał wielką nadzieję na to, że to właśnie ten obraz przysporzy mu laurów, ale ostatecznie bardzo gorzko się rozczarował. Zarówno widzowie, jak i jurorzy uznali jego pracę za zbyt pompatyczną i przesadzoną.
To, co nie udało się Chełmońskiemu, udało się jednak Annie Bilińskiej i to przy pomocy znacznie prostszych środków. Jej autoportret zdobył złoty medal trzeciej klasy na Salonie 1887 roku. W jej przypadku kluczem do sukcesu okazały się skromność i autentyczność. Zanim jednak opowiem Wam więcej o tej nietypowej strategii, pozwólcie, że przedstawię Wam pokrótce samą artystkę. Patrzymy na przełomowy obraz w jej karierze, ale obawiam się, że jeśli nie będziecie znać jej przebiegu, trudno będzie Wam to dostrzec. Prześledźmy więc szybko drogę, jaką musiała przebyć, zanim jej portret został pokazany na Salonie.
Gdy wymieniałam Académie sztuk pięknych, w których kształcili się Polacy nie wspomniałam o jednym istotnym szczególe – zazwyczaj nie przyjmowano do nich kobiet. Jednym z wyjątków była Académie a petersburska, ale nie było tam studiów z żywego modela, a to właśnie ta umiejętność była uznawana wówczas za kluczową. Bez znajomości anatomii trudno było komponować złożone kompozycje scen religijnych i historycznych, a to właśnie ich malowanie wiązało się z największym prestiżem.
Kobietom, które mimo wszystko chciały uczyć się malarstwa pozostawały więc szkoły prywatne, w których działały klasy kobiece. W przypadku Anny Bilińskiej była to Académie Julian w Paryżu. Tylko tam kobietom wolno było uczestniczyć w zajęciach z żywymi modelami. Klasom kobiecym pozowały jednak wyłącznie kobiety i dzieci. Nawet w Paryżu nie do pomyślenia było, aby studentki malarstwa oglądały podczas zajęć dorosłych nagich mężczyzn.

Marija Baszkircewa, W studio (Académie Julian), 1880
Opłacenie czesnego w Académie Julian było sporym wyzwaniem dla rodziny Bilińskich. Przez pierwsze lata studiów Anna ledwie wiązała koniec z końcem. Z trudem opłacała wynajem maleńkiego pokoiku na piątym piętrze kamienicy, a w farby i płótna często zaopatrywała się kosztem jedzenia. Sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna, gdy jej ojciec, lekarz, który i tak nie był zbyt majętny, utopił wszystkie oszczędności w nietrafionej inwestycji. Straciła wtedy praktycznie wszystkie środki do życia. Z kłopotów uratowała ją wówczas zamożna przyjaciółka — Klementyna Krasowska. Najpierw przekazała jej kilkaset rubli na bieżące wydatki, a kilka lat później zapisała jej w testamencie jeszcze większą kwotę.
Ostatecznie mimo licznych turbulencji Annie udało się skończyć studia i to ze świetnymi wynikami. Była jedną z najlepszych studentek Académie Julian. Pierwsze sukcesy nie uderzyły jej jednak do głowy. Marzyła o zaszczytach i nagrodach, ale tym na czym zależało jej w pierwszej kolejności były zamówienia na obrazy. Nie była już w końcu najmłodsza — przynajmniej według ówczesnych standardów. Gdy kończyła studia miała prawie 30 lat. W tym wieku powinna być już samodzielna. Nie chciała też polegać wyłącznie na pieniądzach otrzymanych od przyjaciółki. Te prędzej czy później i tak by się skończyły. Wolała utrzymywać się ze swojej sztuki. Nie było to jednak proste, zwłaszcza gdy było się kobietą. Na rynku panowała olbrzymia konkurencja.
Bilińska doskonale zdawała sobie z tego sprawę, dlatego postawiła na jedną z najbezpieczniejszych dostępnych strategii. Postanowiła zostać portrecistką paryskich elit. To właśnie w tym celu wysłała na Salon 1887 roku swój autoportret. Była to swego rodzaju oferta, okazja do zademonstrowania swoich umiejętności przed potencjalnymi klientami. Nie była jednak jedyną, która wpadła na ten pomysł — wielu portrecistów pokazywało na Salonie autoportrety, aby zwrócić na siebie uwagę. Mało kto był jednak w stanie zdobyć się na taką szczerość co Bilińska. Malarka przedstawiła się w bardzo swobodnej pozie bez jakichkolwiek upiększeń. Uwieczniła nawet swój roboczy strój i pozostawione w nieładzie włosy. Dzięki temu wygląda tak, jakby przycupnęła na krześle tylko na chwilę, jakby na moment oderwała się od pracy, nie spuszczając wzroku ze swojego modela. Jawi się jako prawdziwa profesjonalistka, a nie kolejna panna z dobrego domu, która dla kaprysu chwyciła za pędzel. Wydaje się mówić — taka będę, gdy odwiedzisz mnie w pracowni. Skupiona, sumienna, może niezbyt elegancko ubrana, ale jakie ma to znaczenie? Liczysz się tylko ty i twój portret.
Niektórzy krzywili się co prawda na widok nieułożonych włosów i roboczej sukni malarki — od kobiet oczekiwano wówczas, że będą się prezentować nienagannie bez względu na okoliczności. Mimo to większość recenzji była pozytywna. Widzów ujęła prostota, skromność i doskonałość warsztatowa tego wizerunku. Zauważyło go także jury. Jak już wiecie, obrazowi przyznano złoty medal trzeciej klasy. Nie było to może najwyższe możliwe wyróżnienie, ale Bilińska i tak nie mogła sobie wyobrazić lepszej reklamy. Dzięki temu nie musiała narzekać już na brak zamówień. Począwszy od tego momentu zaczęło lawinowo ich przybywać.
Mimo to Anna zdawała sobie sprawę z tego, że rozgłos zdobyty na Salonie z biegiem lat może przycichnąć. Wnioskuję to po tym, że nie sprzedała tego portretu, choć na pewno dostała niejedną ofertę kupna. Zamiast szybkiego zysku, wybrała strategię rozłożoną na lata. Wyszła z założenia, że skoro jej portret tak świetnie poradził sobie na Salonie, warto pokazać go także w innych miastach. Świat nie kończył się przecież na Paryżu. Chętnych na portrety nie brakowało w całej Europie.
Tym sposobem „Autoportret z paletą” Anny Bilińskiej zawitał aż do 11 miast, z czego w pięciu zdobył nagrody. Wyróżniono go na wystawach w Warszawie, Krakowie, Londynie, Berlinie, a także na kolejnej wystawie światowej w Paryżu. Bilińska zdobyła tam za niego medal drugiej klasy oraz tytuł hors concours, który pozwalał jej uczestniczyć w wystawach bez oceny jury. Dopiero po tym tournée malarka zdecydowała się przekazać obraz do Galerii Sztuki Polskiej w Sukiennicach.

Patrzymy więc na wielkiej sławy dzieło, którym swego czasu zachwycali się znawcy w całej Europie. Czy nie jest jednak ono nieco anachroniczne wobec tego co działo się wtedy w sztuce? W tym czasie aktywni byli już w końcu impresjoniści. W 1887 roku mieli za sobą już 8 niezależnych wystaw. Wszystkie odbyły się poza Salonem, ale mimo tego cieszyły się sporym zainteresowaniem. Na scenę powoli zaczynali też już wkraczać jeszcze bardziej postępowi twórcy, chociażby Vincent van Gogh. Przybył on do Paryża w 1886 roku, czyli rok przed wielkim sukcesem Anny Bilińskiej. Kto wie, może nawet oglądał jej portret na Salonie?
Czy w takich realiach usilne dążenie Anny do klasycznego, akademickiego wykształcenia miało jeszcze sens? Czy nie łatwiej byłoby jej gdyby przyłączyła się do impresjonistów i skupiła się na pracy w plenerze, a nie tradycyjnych studiach z modela?
Z dzisiejszej perspektywy taki scenariusz wydaje się mieć sens. Postawcie się jednak na miejscu Anny. Aktem wielkiej odwagi był już sam fakt, że postanowiła na poważnie zająć się malarstwem. Niewiele kobiet wybierało wtedy tę ścieżkę. Bilińska mimo wszystko się na nią zdecydowała, choć kosztowało ją to wiele wyrzeczeń. Rezygnacja z klasycznego, akademickiego stylu byłaby dla niej jak pójście na łatwiznę. Co by jej wtedy zostało? Jak miałaby udowodnić innym, że zasługuje na miano artystki? „Malować jak mężczyzna” – to był jej cel, mężczyzna, który może bez przeszkód szkolić się w malowaniu nagich postaci i scen historycznych, podczas gdy jej musieli wystarczyć dziecięcy modele.
To dlatego Bilińską interesowała wyłącznie klasyczna, akademicka kariera. Salon, wystawy światowe, rywalizacja o przyznawane tam nagrody — to był świat, którego chciała być częścią. Nie interesowało ją to, że impresjoniści się przeciw niemu buntowali. Wiedziała o ich wystawach, odwiedzała je, ale nie pociągała jej ta droga. Zamiast tego realizowała swoją własną agendę. Spełniała się jako portrecistka, rokrocznie uczestniczyła w Salonach i wystawach sztuki kobiet w Paryżu, i stale szukała okazji do zaprezentowania swojej twórczości w innych miastach. Jej determinacja przyniosła jej w sumie aż 14 nagród — tyle przynajmniej odnotowała w swoim notatniku, który z pietyzmem zapełniała wycinkami z gazet na swój temat. To naprawdę świetny wynik, tym bardziej gdy zdamy sobie sprawę z tego, w jak krótkim czasie udało jej się tego dokonać. Nie było jej dane latami pracować na swoje nazwisko. W 1892 roku wyszła za mąż za Antoniego Bohdanowicza. Nie to było jednak przeszkodą dla rozwoju jej kariery. Nie zamierzała porzucać malarstwa na rzecz życia rodzinnego, podobnie jak wiele jej koleżanek. Wręcz przeciwnie — planowała otworzyć w Warszawie szkołę podobną do Académie Julian. Niestety po ślubie nagle podupadła na zdrowiu i zmarła w wieku niespełna 40 lat.

Mémorial Album artystki-malarki Anny Bilińskiej : Odezwy prasy wszechświatowej w ciągu jej krótkich, bo zawcześnie po pięciu zaledwie latach śmiercią przerwanych wszechświatowych tryumfów – zapiski Anny Bilińskiej opracowane przez jej męża – wersja cyfrowa jest udostępniana przez Bibliotekę Jagiellońską

Ostatni, niedokończony autoportret Anny Bilińskiej z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie
Spodziewam się, że Ci z Was którzy nie znali wcześniej historii Anny Bilińskiej, mogą czuć się zaskoczeni tym, że tak nagle się urywa. Ja też nie czuję się komfortowo z tym, aby kończyć tę opowieść w tym momencie. Wróćmy więc na chwilę do impresjonizmu i powodów dla których Anna nie była nim zainteresowana. Przebieg tej kariery to świetny dowód na to, że sztuka nie rozwijała się liniowo i ewolucyjnie tak jak wydają się sugerować niektóre podręczniki. Pojawienie się impresjonizmu nie sprawiło, że klasyczne, akademickie malarstwo przestało się podobać. Obie te tendencje przez lata się przenikały, trochę tak jak współczesne estetyki w mediach społecznościowych. Podobnie było z wieloma innymi kierunkami w sztuce – w różnych krajach rozwijały się w różnym tempie, nie wypierając od razu tych zastanych.
Opowieść o sztuce jest więc znacznie bardziej złożona niż wskazywałaby na to to jej tradycyjna periodyzacja oraz podział na kierunki i style. Jest to bardzo praktyczne narzędzie, ale warto pamiętać, że bywa ułomne. Jedną z jego największych wad jest to, że wyklucza wiele grup spoza głównego nurtu chociażby kobiety. Bilińska nie była w końcu jedyną absolwentką Académie Julian, która z rezerwą patrzyła na impresjonizm. Wiele jej koleżanek myślało podobnie.
Przykładem niech będzie Amelia Beaury-Saurel. Ona także była uznaną, wielokrotnie nagradzaną portrecistką. Złośliwi mogliby powiedzieć, że zawdzięczała to związkowi z Rudolfem Julian, właścicielem wspominanej wielokrotnie w tym odcinku szkoły rysunkowej, ale byłoby to wobec niej bardzo niesprawiedliwe. Podobnie jak Anna była ona niezwykle pracowita i zdolna. Udało jej się też zrealizować scenariusz, na który Annie zabrakło czasu. Nie założyła co prawda własnej szkoły malarstwa, ale przez lata prowadziła żeńską klasę w Académie Julian. Jednocześnie nie zrezygnowała z malowania portretów na zamówienie. Jeden z nich jest szczególnie wymowny – przedstawia francuską dziennikarkę i emancypantkę Caroline Rémy znaną też jako Séverine.

Jest malowany dość swobodnie, widać w nim pewne wpływy impresjonizmu – rude włosy modelki niemal stapiają się ze rdzawym tłem, a suknia miejscami jest wyłącznie zasugerowana przez zamaszyste pociągnięcia pędzla. Lewa dłoń kobiety została jednak oddana z nadzwyczajną precyzją. Tak jakby malarka chciała pokazać widzom, że mimo licznych eksperymentów, na jakie pozwoliła sobie w tym obrazie, klasyczne zasady modelunku nie są jej obce. Obraz powstał w 1893 roku – gdybyśmy mieli zlokalizować go na klasycznej historyczno-sztucznej osi czasu, musielibyśmy umieścić go w miejscu, gdzie znajdują się kierunki takie jak secesja, neoimpresjonizm czy postimpresjonizm. Problem w tym, że nie wpisuje się on w żaden z nich. Jaki z tego wniosek? Tradycyjna klasyfikacja stylów zawodzi, i to na wielu płaszczyznach. Lepiej więc traktować ją z rezerwą i zamiast na siłę przyporządkowywać obrazy do którejś z kategorii, poświęcić nieco więcej twórcom i jego indywidualnym motywacjom. Aż ma się ochotę powtórzyć za Ernstem Gombrichem — nie ma w istocie czegoś takiego jak sztuka, są tylko artyści … i artystki.
Źródła:
- A. Bagińska, Malarka Salonu. Strategie wystawowe i artystyczne Anny Bilińskiej, Artystka, Anna Bilińska, 1854-1893, Katalog wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie, 2021, s. 28-42.
- A. Bagińska, „Artystka tak męska w malarstwie…” Identyfikacja twórczości Anny Bilińskiej-Bohdanowicz w ramach kategorii „męskiej” i „kobiecej” sztuki w polskiej krytyce artystycznej przełomu XIX i XX wieku, Przemiany dyskursu emancypacyjnego kobiet, Seria II, Białystok 2019, s. 365-376.
- S. Zientek, Polki na Montparnasie, Warszawa 2021.
Muzyka wykorzystana w odcinku pochodzi ze strony Epidemic Sounds oraz Free Music Archive
Odcinek powstał dzięki wsparciu moich Patronek i Patronek. Jeśli chcesz do nich dołączyć, kliknij tutaj i przeczytaj więcej o wiążących się z tym bonusach.