Bardzo lubię tancerki Edgara Degas, najbardziej te niebieskie. Zabieram cię jednak w nieco mniej przyjemne miejsce niż teatr. Do gorącej, dusznej pralni, gdzie trudno wytrzymać z gorąca. Dla prasowaczek z obrazu, na który patrzymy, była to codzienność. Degas malował prasowaczki równie często, co tancerki, autentycznie interesując się ich pracą, opowiadając potem znajomym o przeróżnych technikach prasowania, jakie podpatrzył w pralni. Jednak mimo to, cykl ten jest mniej znany. Pewnie dlatego, że na baleriny w tiulowych sukniach po prostu przyjemniej się patrzy. Nie zmieniam jednak zdania. Choć kilka kroków dalej wiszą pełne kolorów sceny zza teatralnych kulis, zostajemy w pralni w towarzystwie dwóch prasowaczek. Utnijmy sobie z nimi pogawędkę, podobnie jak robił to Degas. Niech krótko opowiedzą nam o swojej pracy i ponarzekają na wybrednych klientów.

Degas namalował aż 27 obrazów przedstawiających prasowaczki w tym 4 wariacje obrazu, na który patrzymy. Na każdym z tych płócien jedna z kobiet ziewa, a druga jest skupiona na pracy. Zmieniają się jedynie rekwizyty, kolory oraz światło.


Formaty są typowe dla płócien impresjonistycznych – nie za duże, nie za małe. To przed którym stoimy zbliżone jest do kwadratu o bokach 80 cm. Jest to olej na płótnie, choć na pierwszy rzut oka może wyglądać jak pastel. Degas celowo wykorzystał niezagruntowane płótno, aby obraz wyglądał jak rysunek pastelem.
Zostawmy jednak technikę i skupmy się na temacie obrazu. Widzimy na nim dwie kobiety. Pierwsza przeciąga się i ziewa. W dłoni trzyma na pół pustą butelkę. Czasem można się natknąć na informację, że to butelka wody, ale bez wątpienia jest to wino. Druga prasowaczka z całą siłą dociska żelazko do stołu, aby pozbyć się zagnieceń na koszuli. Tuż za nią znajduje się piec, na którym grzały się żelazka. Jak zapewne wiesz, w czasach sprzed elektryczności żelazka nagrzewało się węglem albo na płycie pieca, tak jak w tym przypadku. Poza tym nad piecem widać również suszące się obrusy lub pościel, które tworzą kulisy dla dwóch namalowanych kobiet.

Jeśli prasowanie dziś wydaje Ci się nudne i męczące, wiedz że dawniej było ono jeszcze bardziej żmudne i do tego wymagało sporo siły fizycznej. Francuskie słowo „repasseuse” nie bez powodu oprócz prasowania, oznacza też powtarzalną, monotonną czynność. Perfekcyjne wyprasowanie męskiej koszuli przy pomocy grzanego na piecu żelazka wymagało mnóstwo czasu i uwagi. To dlatego prasowania męskich koszul mogły podejmować się jedynie najbardziej doświadczone praczki. Pozostałe krochmaliły czepki, prasowały bieliznę i inne wymagające mniej uwagi rzeczy. I tak przez 12 godzin z krótką przerwą na popołudniową kawę.
Klientami pralni byli przeważnie mieszczanie i zamożniejsi robotnicy, czyli ówczesna klasa średnia. Najbogatsi przedstawiciele arystokracji i burżuazji angażowali do prania własną służbę, a najbiedniejsi zmuszeni byli robić pranie sami, w publicznych pralniach. Oczywiście robiły to kobiety.
Pracy było dużo, bo w drugiej połowie XIX stulecia znacznie wzrosła świadomość w zakresie higieny. Wiedziano już wówczas, że chorób nie roznosi morowe powietrze, lecz wirusy i bakterie. Lekarze zalecali, aby koszule zmieniać codziennie, bo mogą się na nich osadzać szkodliwe drobnoustroje.
Pralnie były więc ważnymi miejscami na mapie każdego miasta. Ich pracownice nie zawsze jednak doceniano. Praczki nie miały w Paryżu najlepszej prasy. Pracowały w okropnym upale, więc zdarzało im się rozpiąć koszulę lub rozebrać do halki. Przyciągało to oczywiście spojrzenia przechodniów, tym bardziej że pralnie zawsze mieściły się w parterach lub podwórkach kamienic. Stereotypowa praczka miała więc licznych kochanków i przez to, że codziennie miała kontakt z brudem, była też brudna moralnie.
Co na to praczki?
Pewnie puszczały takie rewelacje koło uszu, bo dla wielu z nich pranie i prasowanie było jedyną możliwością uczciwego zarobkowania. Nie udało mi się znaleźć żadnych rzetelnych statystyk a propos tego, jaki procent kobiet we Francji pracowało w pralniach. Jednak w 1870 roku w Stanach Zjednoczonych aż 50% pracujących kobiet pełniło rolę służących i kelnerek. Spodziewam się, że praczki mogły stanowić kolejne kilka albo nawet kilkanaście procent. Do tego dochodziły jeszcze kobiety pracujące na roli i w fabrykach, ekspedientki w sklepach, szwaczki oraz stojące nieco wyżej w hierarchii aktorki, tancerki, nauczycielki i guwernantki. Na tym kończyły się zawodowe możliwości XIX wiecznych kobiet.
Oczywiście można było być też żoną. Był to najlepszy zawód z możliwych. Pracowały jedynie te kobiety, których rodziny nie były w stanie utrzymać się bez dodatkowej pensji.


Potem pojawił się jednak wynalazek, którego znaczenia większość z nas zupełnie nie docenia – była to pralka. Dzięki niej dawne, duszne pralnie odeszły w zapomnienie. Zastąpiły je nowoczesne wnętrza wypełnione rzędami hałaśliwych maszyn, które były w stanie tę samą pracę wykonać kilka razy szybciej. Dzięki pralce czas potrzebny na pranie skrócił się 6-krotnie, z 4 godzin do 40 minut. Łatwiejsze stało się też prasowanie. Dzięki żelazku elektrycznemu nie zajmowało ono już 4,5 godziny, lecz nieco ponad 1,5 godziny*. Są to dane z 1940 roku. Dziś kiedy do dyspozycji mamy znacznie nowocześniejsze żelazka i pralki dysproporcje te mogłyby być jeszcze większe.
Zdajesz sobie sprawę, z tego jak wiele czasu zyskały dzięki temu kobiety? Zamiast godzinami prasować koszule mogły wreszcie zająć się czymś, co będzie je rozwijać. Czytać książki, uczyć się języków obcych, poświęcić więcej czasu wychowaniu dzieci. Dzięki pralce otworzyły się przed nimi zupełnie nowe możliwości.
Co powiedziałabym zatem prasowaczkom z obrazów Degasa, gdybym faktycznie mogła porozmawiać z nimi przy popołudniowej kawie? Przede wszystkim, że podobnie jak Degas, doceniam ich niezwykle ciężką pracę, bez której modni panowie w surdutach mogliby zapomnieć o śnieżnobiałych, perfekcyjnie wyprasowanych koszulach, które były zresztą symbolem ich statusu, świadectwem tego że nie muszą się podejmować fizycznej pracy.
Powiedziałabym im też, że ich wnuczkom i prawnuczkom będzie lepiej. Że będą one mogły zająć się czymś innym niż prowadzenie domu, a pracę będą traktować jak szansę na spełnienie swoich ambicji, a nie tylko przykry obowiązek. Że będą mogły się uczyć i brać udział w wyborach. Że rola żony i matki nie będzie tą jedyną uznawaną za właściwą.
Uprzedziłabym je też, że będzie działo się to stopniowo. Że kobiety będą domagać się swoich praw na ulicach. Że dzięki temu na ich korzyść będzie zmieniać się prawo. I że mimo licznych zmian wciąż nie będzie idealnie, ale praktycznie w każdym europejskim domu będzie magiczna napędzana elektrycznością maszyna, dzięki której kobieta będzie mogła być kimś więcej niż żoną, matką, służącą albo praczką.
* Wymienione liczby odnoszą się do 17 kg ubrań.



Książki i artykuły dla dociekliwych:
- Mary Hunter, White Collars and Working Bodies in the Age of Industry, w: „Impressionism in the Age of Industry, 2019
- Chang Ha-Joon, 23 rzeczy, których nie mówią Ci o kapitalizmie, 2017 r. Na stronie Krytyki Politycznej jest dostępny darmowy fragment książki, właśnie ten o pralkach.
- Informacja na temat obrazu na stronie Muzeum Orsay – link
- Bardzo polecam też powieść „W matni” Emila Zoli. Czytając ją można poczuć się, jak w XIX-wiecznej pralni.
- Skoro mowa o Emilu Zoli – nagrałam też odcinek o domach towarowych, nawiązując do jego innej książki „Wszystko dla Pań”
Kto jeszcze nie widział, koniecznie niech obejrzy też to świetne wystąpienie Hansa Roslinga.
Muzyka wykorzystana w odcinku „Edgar Degas, Prasowaczki” pochodzi z dwóch banków muzyki: Epidemic Sound oraz Free Music Archive.

Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci