Józef Chełmoński, Czwórka, 1881

Słuchaj
Chełmoński - Czwórka

W pierwszym odcinku 2025 roku zabieram Was do krakowskich Sukiennic. Zainspirowała mnie do tego jedna z moich Patronek. Zostałam zapytana, czy mogłabym nagrać odcinek nawiązujący do wystawy Chełmońskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie. Kończy się ona na dniach, ale potem będzie można ją oglądać w Muzeum Narodowym w Poznaniu i w Krakowie. Zapewne i tam zabraknie jednak Czwórki, czyli jednego z najbardziej znanych dzieł Chełmońskiego. Właśnie dlatego idziemy do Sukiennic. To one są domem tego ogromnego obrazu. Powodem, dla którego zdecydowałam się o nim opowiedzieć, nie jest jednak jego niecodzienny format, ani sława. Przyszła ona znacznie później niż życzyłby sobie tego Chełmoński. W praktyce Czwórka była jednym z największych rozczarowań w jego karierze, momentem zwrotnym, który zakończył pasmo sukcesów na paryskim salonie, dziełem stworzonym dla laurów, które zamiast sławy i pieniędzy przyniosło mu jedynie wielki zawód. Innymi słowy, jest to obraz, którego historia rzuca bardzo ciekawe światło na cały dorobek Chełmońskiego. Właśnie dlatego postanowiłam się nią z Wami podzielić.

Jak to możliwe, że na tak dużej retrospektywnej wystawie prac Chełmońskiego zabrakło Czwórki? Problemem, nie po raz pierwszy, okazał się format obrazu. Jest on ogromny, zdaje się, że największy w dorobku Chełmońskiego. W Galerii Sztuki Polskiej w Sukiennicach zajmuje całą ścianę. Transport takiego kolosa byłby wyzwaniem. Nawet ostatnia konserwacja obrazu, która zakończyła się na jesieni ubiegłego roku, odbywała się na miejscu w muzeum. Konserwatorzy chcieli za wszelką  cenę uniknąć zwijania płótna, aby go nie uszkodzić. Z tego powodu obraz nie pojechał na wystawę do Warszawy.

Gigantyczne rozmiary obrazu to z jednej strony jego największa siła, a z drugiej przekleństwo, i to nie tylko ze względu na problematyczną konserwację. Dzięki temu, że obraz jest tak duży, widz ma wrażenie zawieszenia w czasie i przestrzeni. Wydaje nam się, że za chwilę zostaniemy stratowani przez rozpędzone konie. Trudno, żeby było inaczej, skoro są to konie naturalnej wielkości. Do tego Chełmoński namalował je w silnym skrócie perspektywicznym, tak że wydają się niemal frunąć nad stepem. To prawdziwie filmowy kadr. 

Problem w tym, że widzowie, którzy jako pierwsi zobaczyli ten obraz, nie znali jeszcze kina. Chełmoński namalował Czwórkę w 1881 roku z myślą o Salonie, czyli prestiżowej wystawie sztuki, która miała miejsce w Palais de l’Industrie przy Polach Elizejskich w Paryżu. Nie był to jego debiut w tym miejscu. Dał się już poznać francuskiej publiczności jako znakomity malarz końskich zaprzęgów.  Czwórka miała być najbardziej spektakularna z nich wszystkich. Nie spodobała się jednak Paryżanom. Dlaczego? Za chwilę Wam to wyjaśnię.

Chełmoński przybył do Paryża w 1876 roku jako ambitny dwudziestosiedmiolatek. Miał za sobą studia w szkole rysunkowej Gersona w Warszawie oraz Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Wcześniej wystawiał już swoje obrazy w Warszawie, ale nie zostały one najlepiej przyjęte. Polska publiczność nie była wtedy jeszcze przyzwyczajona do ludowych tematów w malarstwie. Raziły ją bose (i do tego brudne) stopy chłopki z Babiego lata. W Paryżu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Tu realizm zdążył się już zadomowić. Był wręcz stopniowo wypierany przez kolejne, jeszcze bardziej postępowe nurty. Przede wszystkim impresjonizm – Czwórka zadebiutowała w tym samym roku, co Śniadanie wioślarzy Augusta Renoira i Mała czternastoletnia tancerka Edgara Degasa

Chełmoński nie miał zamiaru schlebiać najnowszym modom w sztuce. Miał na siebie własny pomysł. Pochodził z Mazowsza, ale wielokrotnie miał okazję odwiedzać rodzinę na kresach. Zachwyciła go ukraińska przyroda i folklor. To właśnie z nich uczynił motyw przewodni swoich obrazów. W Warszawie nie wywołały one sensacji, bo były to widoki na ogół znane publiczności, do tego zbyt naturalistycznie potraktowane. Paryż zareagował jednak na nie w zupełnie inny sposób. Chełmoński był sensacją Salonu w 1876 roku. Pokazał tam wówczas Sprawę u wójta i Roztopy na Ukrainie. Oba obrazy tak bardzo spodobały się publiczności, że wywieszono je nawet w miejscu honorowym, aby można było dokładniej się im przyjrzeć.

Józef Chełmoński, Roztopy na Ukrainie

Józef Chełmoński, Roztopy na Ukrainie, 1876, własność prywatna

Józef Chełmoński, Sprawa u wójta, 1873, Muzeum Narodowe w Warszawie

Chełmoński bez wątpienia zasługiwał na ten sukces, ale trzeba przyznać, że okoliczności wyjątkowo mu sprzyjały. Paryżanie przeżywali wówczas okres niebywałej fascynacji kulturą rosyjską. Poniekąd na skutek sytuacji politycznej, przede wszystkim przegranej wojny z Prusami, która skłoniła Francję do sojuszu z Rosją. Ukazało się wówczas mnóstwo książek o podróżach po Rosji, niektóre z nich  były prawdziwymi bestsellerami. Tymczasem obrazy Chełmońskiego z powodzeniem mogłyby służyć za ilustrację do tych publikacji. Nad wejściem do chaty ze Sprawy u wójta znajduje się nawet dwugłowy carski orzeł. Do tego w scenie uczestniczy mnóstwo barwnych postaci w ludowych strojach, a droga przykryta jest grubą warstwą śniegu. Właśnie tak Francuzi chcieli wtedy widzieć Rosję. Jako część Europy, ale jednocześnie daleką, zimną i obcą krainę. 

Chełmoński doskonale rozumiał te nastroje. Nieprzypadkowo malował wtedy przede wszystkim śnieżne nokturny – wiedział, że właśnie tego oczekuje od niego publiczność. Co ciekawe, sam nigdy nie był na Ukrainie zimą. Podróżował tam wyłącznie w miesiącach letnich.

Józef Chełmoński, Noc na Ukrainie, 1877, Muzeum Narodowe w Warszawie

Co stało się więc w 1881 roku? Dlaczego Czwórka nie powtórzyła sukcesu Sprawy u wójta? Wygląda na to, że Chełmoński odrobinę się zagalopował. Sukcesy minionych lat sprawiły, że stał się nieco zbyt pewny siebie. Wydawało mu się, że rozgryzł paryski świat sztuki, że publiczność niezmiennie będą zachwycać jego rozpędzone trójki i czwórki, że może eksploatować ten motyw w nieskończoność. Mieszkając w Paryżu, stracił też z oczu prawdziwą Ukrainę. Główną inspiracją do Czwórki nie było w końcu rzeczywiste wspomnienie, tylko obraz jego monachijskiego nauczyciela. Przedstawiał on wyścigi rydwanów w cyrku rzymskim. Chełmoński postanowił, że zamieni rozpędzoną kwadrygę na ukraińską czwórkę w stepie. Miał to być obraz jego życia,  dzieło, które przyniesie mu nie tylko uznanie publiczności, ale także prestiżowe nagrody przyznawane na Salonie. W innym wypadku zapewne nie zdecydowałby się na aż tak duży format. Tak wielkie obrazy pojawiały się na Salonie wyłącznie z jednego powodu – aby zdobyć którąś z głównych nagród, a następnie zostać kupione przez państwo do któregoś z francuskich muzeów. Na komercyjnym rynku sztuki raczej nie miały szans na sprzedaż, bo nawet najbogatsi kupcy nie mieli wystarczająco dużo przestrzeni, aby wyeksponować gdzieś taki obraz.

Czasem gdy bardzo nam na czymś zależy, tracimy kontakt z rzeczywistością i  dajemy się zanadto ponieść naszym marzeniom. Zdaje się, że był to przypadek Czwórki. Obraz ten znacząco różni się od wcześniejszych płócien Chełmońskiego. Nieokiełznane konie, które tak bardzo podobały się publiczności, przeobraziły się na nim  w dzikie bestie. Na obrazie nie widać też wiele poza nimi – na horyzoncie nie ma żadnych chat i cerkwi. Wokół rozciąga się tylko pusty step. Scena ta była tak dramatyczna, że aż nierealna. Nie mogłaby już posłużyć za ilustrację do przewodnika po Rosji, prędzej do jakiejś ludowej baśni. Paryżanie nie dali wiary tej wizji. Nie podobała im się, uznali ją za objaw megalomanii. Obraz nie zdobył też ani jednej nagrody. Na domiar złego zbierał raczej negatywne recenzje w prasie. Krytycy pisali, że nie rozumieją wyboru tak dużego formatu. Pojawiały się też głosy, że konie na obrazie są zbyt diaboliczne, a kolorom brakuje przejrzystości. 

Obraz nie spełnił więc pokładanych w nim oczekiwań. Tak jak się można było spodziewać, nie zainteresował się nim żaden kupiec. Francuskie instytucje również nie widziały go w swoich kolekcjach. To, że publiczność przeżywała chwilową fascynację Rosją, nie oznaczało, że Francja była skłonna, aby inwestować w dzieła, które wpisywały się w tę modę. Chełmoński nie miał więc innego wyjścia, jak zabrać Czwórkę z powrotem do swojej pracowni. Pewnie nie łatwo było mu patrzeć na nią każdego dnia. Nie namalował jej przecież po to, aby robiła wrażenie na osobach odwiedzających go w studio. 

Malarz mieszkał w Paryżu jeszcze przez kilka lat, ale z rok na rok szło mu coraz gorzej. Jego obrazy stawały się coraz mniej oryginalne. Stale malował to samo: konie w śniegu, wyjazdy na polowania i karczmy. Nie umknęło to uwadze jego znajomych . Stanisław Witkiewicz wprost wytknął mu to w jednym z listów. Pisał tak:

„Jak patrzę na Twoją robotę, to mi się smutno robi. Więc już nic natury, tylko pamięć i maniera. Szkoda mi Ciebie więcej niż kogo, bo nawet z tych zmanierowanych i wykręconych kształtów błyszczy Twój talent”. 

Z czasem również konie i sceny myśliwskie przestały się sprzedawać, bo w 1881 roku Stany Zjednoczone znacząco zwiększyły cło na obrazy. Tymczasem to właśnie amerykańscy kupcy stanowili większość klientów Chełmońskiego. Na domiar złego zerwał z nim kontrakt słynny, paryski marszand Adolphe Goupil, a to właśnie jego koneksjom Chełmoński zawdzięczał finansowy sukces. Kolejni pośrednicy, z którymi podejmował współpracę, nie byli równie skuteczni. 

Wszystko to razem skłoniło Chełmońskiego do powrotu do Polski. Ogólnie rzecz ujmując, jego pobyt w Paryżu należy jednak uznać za sukces. Wykorzystał swój czas. Dał się poznać międzynarodowej publiczności i zarobił niemałą fortunę na swoich obrazach. Na koniec udało mu się także zdobyć upragnioną nagrodę. W 1889 roku otrzymał Grand Prix na Wystawie Światowej. Przyniósł mu ją jednak znacznie skromniejszy obraz. Przedstawiał powrót chłopów z kościoła  w niedzielę. 

Józef Chełmoński, W niedzielę, 1889, reprodukcja obrazu opublikowana w Tygodniku Ilustrowanym, oryginalny obraz nie zachował się do naszych czasów

Nagroda nie zmieniła decyzji o powrocie do Polski. W tym samym roku Chełmoński kupił majątek w Kuklówce na Mazowszu, gdzie mieszkał aż do śmierci. Począwszy od tego momentu, diametralnie zmienił się jego styl. Jego prace stały się bardziej stonowane i refleksyjne. Praktycznie nie malował też koni – zastąpiły je  kuropatwy, głuszce i inne dzikie zwierzęta podpatrzone w naturze. 

Co ciekawie, Czwórka nie od razu wróciła z malarzem nad Wisłę. Została w paryskiej pracowni malarza, którą przejęli pierwsi polscy impresjoniści – Józef Pankiewicz i Władysław Podkowiński. Jeśli wierzyć relacji Pii Górskiej, znajomej Chełmońskiego, obraz był przechowywany na strychu kamienicy. Leżał tam zapomniany, zwinięty w rulon. Malarz przyznał się do tego dopiero po kilku latach po powrocie z Francji. Nie wygląda więc na to, aby był dumny z tego dzieła. Chciał raczej o nim zapomnieć. Gdy sprawa wyszła na jaw, rozpoczęto jednak starania o to, aby sprowadzić Czwórkę do Polski. Tym sposobem w 1899 roku obraz trafił tu, do krakowskich Sukiennic. Może to i lepiej, że nie zainteresował się nim żaden kolekcjoner?  Wyobrażacie sobie jak wielkim wyzwaniem byłoby ściągnięcie go na wystawę z Francji lub Stanów Zjednoczonych? Tymczasem w Sukiennicach mamy go wyłącznie dla siebie. Możemy bez skrępowania cieszyć nim oczy. Co z tego, że w Paryżu nie zrobił wrażenia. My nie patrzymy przecież na obrazy Chełmońskiego jak na egzotyczne widokówki. Wręcz przeciwnie – są dla nas wybitnie swojskie.

Źródła:

  • Katalog wystawy “Józef Chełmoński 1849–1914”, Muzeum Narodowe w Warszawie 2024.
  • J.M. Sosnowska, Malarz, Warszawa 2021.
  • M. Poprzęcka, Chełmoński, w: Dwutygodnik 
  • O. Figes, Europejczycy. Początki kosmopolitycznej kultury, Warszawa 2019.
  • W. Milewska, nota katalogowa obrazu na stronie Muzeum Narodowego w Krakowie.
  • Kilka przykładowych recenzji Czwórki dostępnych na portalu gallica.bnf.fr: L’Art, Gazette de Hongrie, La Chasse illustrée.
  • Relacja z Salonu 1876 roku, podczas którego obrazy Chełmońskiego zostały bardzo dobrze przyjęte: La Presse

Muzyka wykorzystana w odcinku pochodzi ze strony Epidemic Sounds oraz Free Music Archive




Historyczka sztuki, copywriterka i storytellerka. Od lat zaprzyjaźniona z klawiaturą. Mikrofon dopiero oswaja, ale czuje, że i ta znajomość ma przyszłość.

Dołącz do dyskusji

Odcinek 1