Gdzie znajduje się najbardziej znany obraz Jana Matejki? Zgaduję, że większość z was obstawiła Muzeum Narodowe w Warszawie. W końcu to tam eksponowana jest Bitwa pod Grunwaldem. Jeżeli weźmiemy jednak pod uwagę skalę globalną, nie będzie to poprawna odpowiedź. Najczęściej oglądanym obrazem Jana Matejki jest Jan Sobieski pod Wiedniem z kolekcji Muzeów Watykańskich. W rekordowym 2019 roku widziało, lub przynajmniej mijało go 40 tysięcy zwiedzających dziennie. Oczywiście tłum nie sprzyjał temu, aby uważniej przyjrzeć się obrazowi. Tym bardziej że zaledwie kilka sal dzieli go od Stanz Watykańskich i Kaplicy Sykstyńskiej, więc większość turystów bezrefleksyjnie go mija.
Nasz spacer po Muzeach Watykańskich ma być jednak inny. Spokojny, bezstresowy i pełen wartościowych historii, jakie mają nam do przekazania obrazy. Przekonajmy się zatem, co ma do opowiedzenia Sobieski pod Wiedniem Matejki. Sprawdźmy, jak znalazł się na Watykanie i jaki moment bitwy przedstawia. Jeżeli słuchasz tego podcastu w domu, na fotelu lub kanapie, radzę Ci też zaparzyć filiżankę kawy, bo historia, jaką mam do opowiedzenia będzie wyjątkowo pasować do aromatycznej małej czarnej.
Co zmotywowało Matejkę do namalowania Jana Sobieskiego pod Wiedniem?
Jan Matejko zazwyczaj nie malował w pośpiechu. Bitwa pod Grunwaldem powstawała niemal sześć lat, Hołd pruski – trzy lata, podobnie jak Astronom Kopernik – nad tym obrazem artysta również pracował niemal 36 miesięcy. W przypadku „Sobieskiego pod Wiedniem” było jednak inaczej – obraz powstawał w niebywale szybkim tempie, bo Matejko zbyt późno wpadł na pomysł, aby uświetnić w ten sposób 200 rocznicę bitwy pod Wiedniem. Tymczasem obraz miał zawisnąć nie w Krakowskich Sukiennicach, ale właśnie w Wiedniu, gdzie zaplanowano najważniejsze rocznicowe obchody. Obraz musiał być więc gotowy na kilka miesięcy przed wydarzeniem, aby udało się go tam bezpiecznie przetransportować.
Skąd w ogóle wziął się ten ambitny plan? Plotki głosiły, że Austriacy mieli zamiar zmarginalizować lub całkowicie przemilczeć udział Polaków w bitwie. W praktyce mało kto pamiętał tam o Sobieskim i jego husarskiej armii, zwłaszcza gdy mowa o zwykłych mieszkańcach Wiednia. Mogli go znać co najwyżej z szyderczych karykatur, jakie niekiedy ukazywały się w austriackiej prasie. Sobieskiego przedstawiano na nich jako pijaka i wschodniego despotę, a nie wybitnego dowódcę i pogromcę Turków.
Matejko postanowił zatem zmienić nadwątlony wizerunek polskiego króla, wysyłając do Wiednia obraz przedstawiający Sobieskiego na czele zwycięskiej armii. Co ciekawe, wystawił go tam na własny koszt i to za darmo. Wstęp na wystawę nie był biletowany, bo celem całej tej akcji było pokazanie obrazu możliwie jak największej publiczności.
Jan Sobieski pod Wiedniem – kluczowe postaci na obrazie Matejki
Spójrzmy zatem, z jakim obrazem skonfrontował wiedeńczyków Matejko. Co zaskakujące, nie przedstawił na obrazie samej potyczki. Zamiast tego widzimy moment tuż po bitwie – Sobieski siedzi na zdobycznym, wierzgającym koniu, a tuż za nim widzimy jego syna Jakuba uchylającego kapelusza. Bez wątpienia jest to gest skierowany w stronę księcia Karola Lotaryńskiego, który dowodził w bitwie siłami austriackimi. Książe, podobnie jak inni dowódcy, salutuje przed nadjeżdżającym królem Rzeczpospolitej i w przeciwieństwie do współczesnych Matejce Austriaków wydaje się mieć dla niego wiele szacunku. Na obrazie jest też oczywiście zwycięska, husarska armia w reprezentacyjnych skrzydłach. Nie brakuje też pokonanych przeciwników. Turkom nie jest jednak do śmiechu – jeden z wrogów łapie się za głowę, a inny duma nad przyszłością Imperium Osmańskiego.
Skoro zdekodowaliśmy już wszystkie najważniejsze postaci, przyjrzyjmy się jeszcze raz głównemu bohaterowi wydarzenia, czyli Janowi Sobieskiemu. Moment, w którym go zastaliśmy, jest kluczowy dla zrozumienia obrazu. Król właśnie przekazuje kanonikowi Janowi Kazimierzowi Denhoffowi list do papieża, w którym parafrazując Juliusza Cezara napisał:
„Venimus, vidimus, Deus vicit”, co znaczy „Przybyliśmy. Zobaczyliśmy. Zwyciężył Bóg”
Aby widzowie nie mieli wątpliwości, z kim mają do czynienia, Matejko bardzo silnie wyeksponował królewską buławę. Sobieski dumnie trzyma ją w prawej dłoni, a lewą przekazuje posłańcowi słynny list.
Raczej mało tu miejsca na domysły – Sobieski pod Wiedniem miał być zrozumiały zarówno dla uczonych erudytów, jak i zwykłych kucharek. Podobno na wystawę przychodzili jedni i drudzy – jeśli wierzyć Gierzkowskiemu – asystentowi Matejki – było to nawet kilka tysięcy osób dziennie. Pewnego dnia obraz przyszedł nawet zobaczyć sam cesarz. Był to ogromny sukces Matejki – nie tylko zawalczył w ten sposób o polską sprawę, ale sprawił także, że jego unikalny styl stał się bardziej rozpoznawalny w Europie.
Kto wie, może Matejko mógł liczyć na jeszcze większy rozgłos, gdyby przedstawił na obrazie jeszcze jedną osobę, największego bohatera bitwy pod Wiedniem według Wiedeńczyków, również Polaka, jednak tym razem nie chodzi o żadnego władcę czy dowódcę. Najbardziej znanym polskim uczestnikiem bitwy był w Wiedniu Jerzy Kulczycki.
Co takiego zrobił, że tak bardzo utkwił wiedeńczykom w pamięci?
Kulczycki nie przybył do Wiednia razem z Sobieskim. W momencie, gdy król Polski maszerował do stolicy Cesarstwa z odsieczą, nasz bohater znajdował się w obleganym mieście. Jak się domyślacie, atmosfera nie była zbyt wesoła. Wróg był bardzo liczny, a oddziały cesarskie bardzo mizerne. Do tego po kilku miesiącach oblężenia w mieście kończyły się zapasy. Sytuacja była tak zła, że rozważano kapitulację. Jednak aby mieć pewność, że faktycznie jest to jedyne możliwe rozwiązanie, trzeba było skądś dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja poza murami miasta. Potrzebny był ochotnik, który zdołałby się wymknąć i poinformować sojuszników o sytuacji w Wiedniu.
Misja wydawała się niewykonalna, samobójcza wręcz. Znalazł się jednak odważny śmiałek i był to nasz Jerzy Kulczycki. Kulczycki nie tylko bez szwanku wyszedł z miasta, ale także do niego wrócił i to z doskonałą nowiną. Zbliżała się odsiecz! Wciąż była szansa na wygranie bitwy! Kapitulacja nie była konieczna!
Jakim cudem tego dokonał? Kulczycki po prostu nie bał się Turków. Nie byli oni dla niego śmiertelnym wrogiem tylko sąsiadami i partnerami do handlu. Wynikało to stąd, że Kulczycki wychowywał się na polsko-tureckim pograniczu, dzięki czemu doskonale znał tę kulturę a także język turecki. Zamiast niepostrzeżenie przemykać się przez obóz turecki, przebrał się w turecki strój i wszedł tam jak swój. Podobno po drodze podśpiewywał nawet tureckie piosenki! Dzięki temu nikt nie zauważył, że do obozu wkradł się intruz. Kulczycki po prostu zachowywał się jak zwykły, turecki żołnierz.
Czyli Jerzy Kulczycki to taki Jan Skrzetuski, z tą różnicą że dwukrotnie przedarł się przez obóz wroga i zrobił to naprawdę, a nie tylko na kartach książki?
Trochę tak, jednak wiedeńczycy uwielbiają go za coś jeszcze. Wydarzenie to miało miejsce tuż po bitwie, dlatego obecność Kulczyckiego na obrazie byłaby jak najbardziej uzasadniona.
Odważna wyprawa Kulczyckiego zdecydowanie mu się opłaciła. W nagrodę otrzymał od cesarza niemałą sumę pieniędzy, dom w Wiedniu a nawet posadę tłumacza języka tureckiego. Spotkał się też z królem Janem III Sobieskim, a ten pozwolił mu wybrać dla siebie dowolną rzecz spośród bitewnych łupów. Wtedy Kulczycki po raz kolejny wykazał się niesamowitym sprytem. Zamiast złota, koni, czy broni wybrał 300 worków z tajemniczym czarnym ziarnem. Zadziwił tym wszystkich, bo nikt nie miał pojęcia, co to może być. Jedynym pomysłem, jaki przychodził do głowy żołnierzom była karma dla wielbłądów, a że żaden z nich wielbłąda nie posiadał, uznali ziarno za bezwartościowe.
Kulczycki doskonale wiedział jednak z czym ma do czynienia. W workach była kawa – w tym czasie w Europie nie pił jej praktycznie nikt poza Turkami, ale za sprawą Kulczyckiego miało się to zmienić.
Jedna z pierwszych kawiarni w Europie
Dysponując sporą gotówką i niemałymi zapasami kawy, Kulczycki otworzył w Wiedniu kawiarnię. Doskonale wiedział, że przekonanie Europejczyków do picia czarnego jak sadza napoju nie będzie łatwe – w końcu pili go tylko bezbożni muzułmanie. Na szczęście dla kawoszy Kulczycki miał plan. Przede wszystkim zaczął dodawać do kawy miód i mleko, dzięki czemu nie była już tak gorzka. Był to strzał w dziesiątkę, bo kawa w takiej wersji okazała się znacznie bliższa europejskim podniebieniom.
Kulczycki sprawił też, że mieszkańcy Wiednia przestali traktować turecką kulturę wyłącznie jak coś wrogiego – w jego kawiarni stała się ona egzotycznym folklorem. Kulczycki nie tylko parzył kawę, ale także snuł opowieści o Turcji i to w tradycyjnym tureckim stroju. Legenda głosi też, że wymyślił croissanty – ich charakterystyczny kształt miał nawiązywać do tureckiego półksiężyca. Czy faktycznie tak było? Tego nie wiem. Pewne jest jednak to, że mieszkańcy Wiednia pokochali Kulczyckiego przede wszystkim za to, że nauczył ich pić kawę. Nasz bohater ma nawet w Wiedniu swój pomnik – oczywiście przedstawiono go na nim w tureckim stroju z dzbankiem kawy.
Nie wiadomo czy Matejko znał tę historię. Może tak, jednak postanowił skoncentrować się na postaci Jana Sobieskiego, może nie – w końcu malował obraz w ogromnym pośpiechu, więc nie miał zbyt wiele czasu na gruntowne zbadanie tematu.
Tak czy inaczej, nasz największy narodowy malarz osiągnął w Wiedniu wielki sukces. Przyciągnął przed swój obraz tłumy Wiedeńczyków i zaprezentował im polską perspektywę na bitwę pod Wiedniem. Matejko był z siebie tak dumny, że zamiast odesłać obraz do Krakowa, podarował go papieżowi w imieniu całego narodu Polskiego. W kraju często miano mu to za złe. Obawiano się, że obraz wyląduje gdzieś na strychu Pałacu Watykańskiego i ślad po nim zaginie. Stało się jednak inaczej – Sobieski pod Wiedniem zawisł w jednej z najbardziej reprezentacyjnych sal na Watykanie i do dziś mogą go tam podziwiać wszyscy zwiedzający. Tak jak wspominałam, zazwyczaj czynią to w ogromnym pośpiechu – ale kto wie, może gdyby wiedzieli, że to właśnie bohaterom tej bitwy zawdzięczają cappuccino, którym dopiero co rozkoszowali się przy śniadaniu, Sobieski pod Wiedniem byłby obowiązkowym przystankiem dla wszystkich, a nie tylko polskich turystów?
Muzyka wykorzystana w podcaście pochodzi z dwóch banków muzyki: Epidemic Sound oraz Free Music Archive.