O „Tratwie Meduzy” najczęściej mówi się w kontekście historii, jaką przedstawia. Oto rozbitkowie statku Meduza dostrzegają na horyzoncie inny okręt i robią, co mogą, by zwrócić na siebie uwagę i uratować się od niechybnej śmierci na morzu. Dryfują już tak od trzynastu dni. Nie mają co jeść ani pić, więc piją wodę morską i zjadają swoich martwych współtowarzyszy.
To prawdziwa historia, która wydarzyła się w 1816 roku u wybrzeży Afryki. Théodore Géricault namalował ją zaledwie trzy lata później, kiedy cała Francja żyła jeszcze tym wydarzeniem. Miało być to jego magnum opus, dzieło życia. I dziś faktycznie nim jest. Ale gdy pokazano je na salonie w 1819 roku nie wzbudziło u krytyków oczekiwanych reakcji. Po wystawie zostało po prostu zwinięte i wyniesione na strych Luwru. Dlaczego tak się stało? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że nie jest to obraz, który zasługuje jedynie na to, aby kurzył się gdzieś na zapleczu.
Za chwilę Ci to wyjaśnię. Porozmawiamy sobie o dwóch tragediach: jedna działa się na morzu, druga dotknęła samego autora „Tratwy Meduzy”.
Géricault na paryskim salonie

Artyści tworzący w czasach Géricault nie byli już zależni od króla i kościoła. Przepustką do wielkiej kariery był salon – coroczna wystawa sztuki, która była szeroko dyskutowana w społeczeństwie tak jak dziś ceremonia rozdania Oscarów. O sukcesie decydowała zarówno opinia krytyków, jak i zdanie publiczności.

Théodore Géricault przystępując do namalowania „Tratwy Meduzy”, miał nadzieję na to, że będzie liczył się w rozdaniu najważniejszych nagród. Marzył mu się sukces, może nawet złoty medal. W końcu raz udało mu się już zaistnieć na salonie. Gdy debiutował, krytycy zauważyli jego „Oficera szaserów”. Problem w tym, że było to młodzieńcze, jeszcze niedojrzałe dzieło powstałe pod silnym wpływem nauczyciela Antoine’a Grosa. Tymczasem „Tratwa Meduzy” miała być manifestem dojrzałego stylu Géricault. Malarz właśnie wrócił z Rzymu, dopełnił tam swoją artystyczną edukację, był więc gotowy na to, aby pokazać na salonie coś spektakularnego.

Wstrząsająca historia Meduzy szansą na medal?
Przepis na sukces na Salonie był prosty. Należało wziąć na warsztat jakąś historię, najlepiej z Biblii lub mitologii, i namalować ją tak jak chciała tego Królewska Akademia Malarstwa i Rzeźby, czyli bez szaleństw. Ideałem była frontalna, zachowawcza kompozycja. Tylko że Géricault nie był fanem takiego sposobu malowania. Niezwykle irytowała wtórność na Salonie. Postanowił więc namalować obraz inny niż wszystkie, ale nie po to, aby wywołać skandal. Chciał jedynie stworzyć wielkie, poruszające dzieło w zgodzie ze swoimi przekonaniami.
„Oglądamy corocznie dziesięć czy dwanaście podobnych kompozycji, w wykonaniu bardzo do siebie podobnych, malowanych od góry do dołu z rozpaczliwą doskonałością i nie odznaczających się niczym oryginalnym. [..] ten sam rysunek, ten sam kolor, ten sam system układów, aż po gesty i wyrazy twarzy”
Théodore Géricault
Za temat wybrał sobie niedawną katastrofę statku Meduza. Jak już wiesz, okręt rozbił się o skały u wybrzeży Afryki. To, co działo się na pokładzie to prawdziwy horror.
Najpierw okazało się, że na statku nie ma wystarczająco dużo szalup. Kapitan zadecydował więc, że wsiądą do nich jedynie wyżsi rangą oficerowie, w tym on sam. Dla pozostałych – blisko 150 rozbitków skonstruowano prowizoryczną tratwę. Początkowo szalupy ją holowały. Potem kapitan uznał jednak, że konstrukcja za bardzo ich spowalnia i kazał odciąć liny.

Rozbitkowie zostali pozostawieni sami sobie bez jedzenia i picia. Kapitan zapewne liczył na to, że żadnemu z nich nie uda się przetrwać i nikt nie dowie się o tym co zaszło na morzu. Stało się jednak inaczej. Po trzynastu dniach samotnej żeglugi piętnastu ledwo żywych pasażerów tratwy uratował statek wojenny Argus. Kilkoro z nich podzieliło się swoją historią z prasą i jak już zapewne się domyślasz, wybuchł niemały skandal. O Meduzie dyskutowali wtedy absolutnie wszyscy. Na skandalu mocno ucierpiała zwłaszcza francuska marynarka, bo cała ta sytuacja stawiała jej dowódców w nienajlepszym świetle.


Na Salonie raczej nie pokazywano takich obrazów. Géricault przecierał więc szlaki dla zupełnie innego malarstwa, malarstwa romantycznego. Podszedł do tematu nie jak malarz, lecz jak reportażysta. Porozumiał się na przykład z kilkoma z ocalałych rozbitków, którzy dokładnie zrelacjonowali mu to, co działo się na tratwie i pomogli stworzyć jej miniaturowy model z wosku. Ale to zdaniem Géricault wciąż nie była wystarczająca wiedza do tego, aby oddać na płótnie tragedię rozbitków. Porozumiał się więc z lekarzami i pielęgniarzami ze szpitala sąsiadującego z jego pracownią. Przynosili mu oni ciała martwych pacjentów i amputowane kończyny, które Géricault wytrwale studiował póki nie zaczęły się rozkładać.



W tym czasie Géricault niemal całkowicie wyłączył się z życia towarzyskiego. Na osiem miesięcy zamknął się w pracowni i malował. Najpierw studia z trupów, potem właściwą kompozycję. Kazał sobie nawet zgolić głowę na łyso, choć wcześniej miał opinię modnisia. Nie chciał po prostu, aby cokolwiek rozpraszało go podczas malowania obrazu.
Udało się go skończyć niedługo przed salonem. Obraz był wspaniały. Przynajmniej takie zdanie mieli o nim najbliżsi znajomi Géricault. To nie od nich zależał jednak oficjalny sukces obrazu. Co więc stało się, gdy „Tratwa Meduzy” trafiła na Salon?
Zabierzcie stąd to płótno!
Obraz podzielił publiczność. Niektórzy widzowie przychodzili na Salon tylko po to, aby zobaczyć słynną scenę zatonięcia. Inni zamykali oczy na widok płótna Géricault. Mówili, że jest za brzydkie, że sztuka powinna pokazywać jedynie piękno, a nie ohydę.
„Chciałbym bardzo, aby usunięto z muzeum Luwru ten obraz, Meduzę, by nie paczyła więcej dobrego smaku publiczności, którą należy przyzwyczajać wyłącznie do tego co piękne. (…) Czyż pokazywanie takich scen ma być zadaniem malarstwa, malarstwa zdrowego i moralnego? (…) Nie. nie chcę tej Meduzy i tych innych obrazów prosektorium, które ukazują nam z człowieka nic poza trupem, które przedstawiają tylko szpetotę i ohydę. Nie, nie chcę.
Jean Auguste Dominique Ingres
Géricault w listach do przyjaciół drwi z tych recenzji i sprawia wrażenie, jakby w ogóle go nie obchodziły. Podejrzewam jednak, że to jedynie poza. W rzeczywistości malarz musiał czuć okropne rozczarowanie.
Pracował nad „Meduzą” osiem miesięcy. Zrezygnował w tym czasie ze wszelkich rozrywek i zamiast spędzać czas z przyjaciółmi spędzał go w towarzystwie rozkładających się trupów. Co dostał w zamian? Nic poza drobnym zamówieniem na obraz religijny, którego zresztą się nie podjął.
Dlaczego „Tratwa Meduzy” nie podobała się francuskiej publiczności?
Wybitnie chłodne przyjęcie “Tratwy Meduzy” we Francji miało co najmniej dwie przyczyny.
Po pierwsze publiczność nie była przyzwyczajona do takich obrazów. Dla nas widok „Tratwy Meduzy” nie jest niczym strasznym, bo w kinie czy telewizji zdarza nam się oglądać znacznie drastyczniejsze sceny. Ówczesna publika faktycznie mogła jednak czuć się zniesmaczona widokiem tylu martwych ciał.
Pamiętajmy też, że nikt nie lubi, gdy publicznie wytyka mu się błędy. Tymczasem Géricault, czy tego chciał czy nie – wymierzył swoim obrazem nie tylko we francuską marynarkę, ale w całą monarchię. Otworzył tym sposobem wciąż niezabliźnione rany i naraził na szwank wizerunek Francji. W praktyce nie było więc szans na to, aby obraz liczył się w walce o najważniejsze nagrody, bo zbyt otwarcie krytykował rząd burboński, a Salon był przecież publiczną instytucją.
Géricault srogo więc się zawiódł. Liczył na to, że „Tratwa Meduzy” będzie dla niego przepustką do wielkiej kariery, ale tak się nie stało. Takie rzeczy czasem jednak się zdarzają. Wielu wybitnych aktorów i reżyserów także wraca z oscarowej gali z pustymi rękami, choć zrobili doskonały film albo zagrali życiową rolę. W takiej sytuacji twórcy nie pozostaje nic innego, jak spróbować jeszcze raz.
Tylko, że Géricault nie miał takiej możliwości. Niedługo po namalowaniu „Tratwy Meduzy” spadł z konia i zmarł w wieku zaledwie 32 lat, nie wystawiając już salonie żadnego innego obrazu. „Tratwa Meduzy” pozostaje więc jego największym dokonaniem. Szczęśliwie dziś nikt już nie ma wątpliwości, że jest to wielkie dzieło.

PS Tratwa Meduzy była prezentowana też w Londynie, gdzie odniosła duży sukces. Brytyjczycy patrzyli na tę tragedię z dystansu. Było im znacznie łatwiej krytykować kapitana obcego mocarstwa niż rodaka.
W Londynie obraz zyskał znacznie atrakcyjniejszą ekspozycję. Podczas gdy w Paryżu powieszono go bardzo wysoko, tam zarezerwowano dla niego osobną przestrzeń, gdzie wchodziło się za drobną opłatą. Komercyjnie był to dla Géricault ogromny sukces, bo zarobił ponad 20 000 franków, czyli znacznie więcej niż gdyby po prostu sprzedał obraz Akademii. Tylko, ze Géricault nie namalował „Tratwy Meduzy” dla pieniędzy. Obraz miało być poświadczeniem jego talentu, którego Akademia nie doceniła. Być może to dlatego w Londynie malarz targnął się na swoje życie.
Gdzie obecnie prezentowana jest „Tratwa Meduzy”?

„Tratwa Meduzy” znajduje się w sali nr 700 równoległej do Wielkiej Galerii. Obraz dzieli więc kilka kroków od Mona Lisy, która prezentowana jest w sali nr 711.
Kilka książek i artykułów dla dociekliwych:
- „Géricault’s Staying Power”, Index Magazine, 2018
- Informacja na temat obrazu na stronie Luwru
- Géricault w oczach własnych i w oczach przyjaciół, oprac. Pierre Courthion, Warszawa, 1966.
- Interaktywny plan Luwru.
Muzyka wykorzystana w podcaście pochodzi z dwóch banków muzyki: Epidemic Sound oraz Free Music Archive.

Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci
To niezrozumiałe wobec stałej obecności ukrzyżowania w przestrzeni społecznej…
Zgadzam się, aczkolwiek motyw ukrzyżowania funkcjonował w nieco innej kategorii. Widzowie byli z nim oswojeni. Poza tym przedstawiał odległe wydarzenie, natomiast katastrofa Meduzy miała miejsce zaledwie kilka lat wcześniej. W świecie, gdzie zdjęcia różnych tragedii docierają do nas niemal w czasie rzeczywistym, trudno sobie wyobrazić jaki dużym było to szokiem. Artyści bardzo rzadko podejmowali wówczas współczesne tematy.