Tu Joanna Żelazińska z podcastu “Przed obrazem”. Witajcie w 15 odcinku podmasu, do świąt pozostało równo 10 dni!
Czym jest podmas? Czymś w rodzaju kalendarza adwentowego. Wraz z innymi podcasterami i podcasterkami odliczamy w ten sposób dni do świąt. Nie przygotowaliśmy jednak dla Was żadnych gadżetów, próbek kosmetyków, nic z tych rzeczy. Po prostu opowiadamy historie – począwszy od 1 do 24 grudnia będą ukazywać się bonusowe odcinki naszych podcastów, w których w autorski sposób poruszamy świąteczną tematykę. Odcinki podmasu znajdziecie pod hastagiem #polskipodmas w aplikacjach do słuchania podcastów i w mediach społecznościowych. Stworzyliśmy też playlistę Polski Podmas 2021 na Spotify i Youtube!
Za nami już 14 odcinków. We wczorajszej audycji Agnieszka Gaczkowska z podcastu Opłotki opowiadała o tym jak zaszywa się ze swoimi robótkami pod kocem. Dziś czas otworzyć 15 okienko kalendarza, moje okienko. Co się w nim kryje? Pewnie się domyślacie. Jak zwykle zabieram Was do muzeum, tym razem aż do Smithsonian Museum of Art w Waszyngtonie. Jeżeli nigdy o nim nie słyszeliście, uspokajam. To również moja pierwsza wizyta w tym miejscu. Wizyta wirtualna, bo fizycznie nigdy tam nie byłam, więc robię wyjątek od reguły, że nie opowiadam o muzeach, których sama nigdy nie odwiedziłam. Mamy jednak święta, a to jest odcinek specjalny, więc możemy sobie nieco pofolgować. Poza tym interesuje nas tylko jeden obraz – święty mikołaj autorstwa Roberta Waltera Weira. Czuję, że gdybyśmy zobaczyli go w galerii i tak zwróciłby naszą uwagę. Przyjrzyjmy mu się zatem bliżej.
Postać w centrum to bez wątpienia tytułowy święty mikołaj. Wygląda on jednak inaczej niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Ma czerwoną pelerynę, nosi brodę i czapkę, a na plecach taszczy wór prezentów. To tyle jeśli chodzi o atrybuty współcześnie znanego nam mikołaja. Co się nie zgadza? Przede wszystkim jego postura. Bohater obrazu nie sięgałby nam nawet do pasa. Bardziej niż mikołaja, przypomina krasnala z bajki o Królewnie Śnieżce. Wygląda też na niezłego zawadiakę. Co prawda zostawił w skarpetach prezenty, ale nieźle przy tym nabroił. Przewrócił stołek widoczny na pierwszym planie, rozbił jakiś przedmiot, którego szczątki walają się na podłodze, a teraz zbliża się do kominka i uciekając zapewne zostawi za sobą chmurę sadzy. Kto wie, może nawet będzie do tego stopnia nieostrożny, że potrąci stojący nieopodal paleniska czajnik?
Dlaczego mikołaj w interpretacji Roberta Weira jest taki dziwny?
Spójrzmy na datę powstania obrazu. Robert Weir namalował go w 1837 roku. Czy ktokolwiek słyszał już wówczas o świętym mikołaju roznoszącym prezenty? Tak, ale zapewniam Was, że nikt nie wyobrażał go sobie jako dziadunia w czerwonej czapce z pomponem. Mikołaj nie był też wówczas aż tak rozpoznawalną postacią, co dzisiaj. Jego światowa kariera dopiero się zaczynała i to właśnie dlatego obraz Roberta Weira jest tak ciekawy. Mikołaj spod jego pędzla to forma przejściowa między współczesnym Santa Clausem, a biskupem z Miry.
Jak doszło do tego, że wielbiony na ołtarzach hierarcha przeobraził się w skrzata, a następnie otyłego staruszka z długą brodą. Już tłumaczę.
Zanim wyłożę kawę na ławę, poszukajmy podpowiedzi na obrazie. Przyjrzyjmy się wnętrzu, w jakim został przedstawiony mikołaj. Czy nie przywodzi Wam ono na myśl jakich skojarzeń? Zerknijcie na kominek. Gdzie można kupić charakterystyczne niebiesko–białe płytki, jakimi jest on wyłożony? Portugalia? Ciepło, ale nie gorąco. Tamtejsze azulejos są nieco bardziej ozdobne. To może Holandia? Bingo! Dekoracja kominka musiała przywędrować z Niderlandów. Kobaltowe kafelki nie są zresztą jedynym nawiązaniem do Kraju Nizin. Jeśli zbliżycie się do obrazu, zobaczycie, że w herbie nad kominkiem znajdują się skrzydła wiatraka. Do tego mikołaj ma przypiętą do czapki glinianą fajkę – to typowo holenderski gadżet – i mam tu na myśli zarówno podłużną fajkę, jak i czapkę z podtrzymującymi ją uchwytami. Podobno jako pierwsi wpadli na ten pomysł łyżwiarze – dzięki przypięciu fajki do czapki łatwiej było po nią sięgać podczas szusowania na lodzie. Mężczyzn wyposażonych w takie nakrycia głowy portretował Frans Hals i wielu innych niderlandzkich artystów.
Mamy zatem trop. Jesteśmy w domu pełnym typowo holenderskich przedmiotów. Może jest to nawet dom holenderskich imigrantów?
Ale co ma to wspólnego ze świętym mikołajem? Całkiem sporo, bo to właśnie holenderscy imigranci przywieźli do Ameryki tradycję obdarowywania się prezentami w grudniu
Sinterklaas w drodze do nowego świata
Holenderski święty mikołaj to Sinterklaas. Wygląda jak biskup, ale nie jest to postać ze świata sacrum. Wszystko przez to, że Holandia to kraj protestancki, więc nie czci się tam świętych ani nie wybiera biskupów. Reformacji nie udało się jednak zlikwidować dnia świętego mikołaja i związanej z nim tradycji obdarowywania się prezentami. Stąd Sinterklaas to raczej baśniowa postać, element lokalnego folkloru.
Skoro mikołajowi nie oddawano czci, łatwiej podlegał wszelakim przekształceniom. Największe zmiany zaszły jednak gdy Sinterklass przywędrował wraz z holenderskimi osadnikami do Nowego Jorku. Nie dokonali ich sami Holendrzy, lecz amerykanie. Innymi słowy inni imigranci, którzy z zazdrością patrzyli na holenderskie tradycje.
Jednym z pierwszych przejawów zainteresowania holenderskim świętem była książka “Knickerbocker’s History of New York” Nikerbakers . Jest to satyryczna historia Nowego Jorku. Wspominam o niej, bo pojawia się w niej święty mikołaj. Co ważne, po raz pierwszy nie przypomina biskupa. Bliżej mu do holenderskich kupca. Jest wesoły i pogodny, pali fajkę i porusza się latającym wozem pełnym prezentów. Naprawdę niewiele brakuje mu do postaci z obrazu, na który patrzymy.
Literackie pierwowzory Santa Clausa
Jednak zanim Robert Weir zabrał się do malowania, stało się coś jeszcze – świętym mikołajem zainteresowali się literaci. Najpierw ukazał się anonimowy wiersz “Old Santa Claus with Much Delight”. To utwór o tyle ważny, że ilustrowany. Na towarzyszących mu obrazkach święty mikołaj nosił charakterystyczny, czerwony płaszcz. Odtąd kolor ten już zawsze będzie kojarzyć z tą postacią, choć w treści wiersza nie było słowa, o tym jakiego koloru były szaty bohatera.
W 1823 później ukazał się jeszcze jeden, niezwykle ważny wiersz. Dziś ma on status kultowego. Mówi się nawet, że to najpopularniejszy, amerykański wiersz, jaki kiedykolwiek powstał. Chodzi o “Noc wigilijną” Clementa Moore’a. Całość liczy kilkanaście zwrotek, ale jeśli nie macie nic przeciwko, to Wam go zacytuję:
Teraz już pewnie się domyślacie, dlaczego zdecydowałam się przytoczyć cały wiersz. Obraz Roberta Weira to nic innego jak malarska ilustracja tej historii. Mikołaj jest na nim radosnym psotnikiem, bo właśnie tak opisał go Clement Moore! Czy nie wygląda jak „wesoły kramarz” z radosnymi iskierkami w oczach? Jak dla mnie, bohater z obrazu doskonale pasuje do tego opisu. Brakuje mu jedynie długiej brody i okularów.
Clement Moore dołożył do historii świętego mikołaja wiele kluczowych elementów. To właśnie on jako pierwszy zaprzągł do jego sań 8 reniferów i nadał im wykorzystywane do dziś imiona. To również Clement Moore odpowiedzialny jest za to, że przez lata wyobrażano sobie mikołaja jako postać niskiego wzrostu. W polskim przekładzie tłumacz wykorzystał mnóstwo zdrobnień, jednak w oryginale brzmią one nieco inaczej. Zamiast reniferków w wierszu występują “tiny reinders” czyli malutkie renifery. Podobnie gdy mowa o usteczkach mikołaja. W oryginale zostały one opisane jako “tiny mouth”. Wszystko to sugerowało, że święty mikołaj musi być postacią mikrej postury.
Skoro Robert Weir bazował na wierszu Moora, nie powinniśmy się dziwić, że jego mikołaj bardziej przypomina elfa niż współczesnego Santa Clausa. Warto odnotować również jeszcze jedną rzecz. Robert Weir był malarzem historycznym, a więc specjalizował się w ilustrowaniu różnych scen z przeszłości, tak jak nasz Matejko. Nie byłby zatem sobą, gdyby nie dodał do obrazu pewnych historycznych smaczków i nie podkreślił holenderskiego rodowodu mikołaja. Stąd kobaltowe kafelki rodem z wnętrz malowanych przez Vermeera. Stąd zawadiacka czapka z fajką podobna do tych noszonych przez bohaterów z portretów Fransa Halsa. Do holenderskiej tradycji nawiązuje nawet cytryna porzucona na podłodze – jej skórka ułożona jest niczym na niderlandzkich martwych naturach. Najwyraźniej Robert Weir stwierdził, że skoro nadarzyła się okazja, żeby nawiązać do twórczości holenderskich mistrzów, grzechem byłoby z niej nie skorzystać.
Jak doszło jednak do tego, że dziś wyobrażamy sobie świętego mikołaja zupełnie inaczej niż Robert Weir? To literaci rozpoczęli karierę tej postaci, ale światową sławę przynieśli jej ilustratorzy prasowi i marketerzy.
Najnowsze dzieje świętego mikołaja
W II połowie XIX wieku święty mikołaj regularnie pojawiał się na stronach magazynu Harperss Bazaar. Za wykonywanie jego podobizn odpowiedzialny był karykaturzysta Thomas Nast. Czytelnicy uwielbiali jego bożonarodzeniowe rysunki. Co roku oczekiwali jednak czegoś innego. Nast rozglądał się za inspiracjami wszędzie, także wśród wydarzeń, jakimi żyli wówczas Amerykanie. Tak się składa, że około roku 1850 bardzo dużo mówiło się o biegunach. Były to ostatnie białe plamy na ziemskiej mapie. Krążyły legendy o tym, że mogą tam się kryć prawdziwie rajskie krainy, a może nawet zejście do wnętrza Ziemi!
Najlepszym sposobem, aby przekonać się, co faktycznie kryje się za kręgiem polarnym, było wybranie się tam na własnych nogach. W planach były pierwsze naukowe ekspedycje w tym kierunku i było o nich bardzo głośno w prasie. Poruszenie, jakie towarzyszyło tym wyprawom można śmiało porównać do emocji, jakie wywołują obecnie loty na Marsa. Thomas Nast sprytnie to wykorzystał i gdy przyszło do stworzenia kolejnej świątecznej karykatury, zobrazował mikołaja właśnie na biegunie, dokładniej biegunie północnym. Było to miejsce wprost idealne na jego siedzibę. Niedostępne, tajemnicze i jednocześnie w centrum zainteresowania czytelników. Pomysł spodobał się im do tego stopnia, że począwszy od lat 60. XIX Nast przedstawiał mikołaja wyłącznie na biegunie północnym. Dokładał jedynie do jego historii kolejne elementy – magiczną fabrykę zabawek, ogromną pocztę, gdzie spływają listy z całego świata, lunetę służącą do wypatrywania grzecznych dzieci. Wszystko to sprawiło, że u progu XX wieku mikołaj był powszechnie rozpoznawalny w Stanach Zjednoczonych. Nikt nie miał też wątpliwości, jak adresować świąteczne listy. Biegun Północny – to tam należało je kierować.
Potem działo się jeszcze wiele rzeczy. Mikołaj regularnie odwiedzał nie tylko domy prywatne, ale także coraz to nowe domy towarowe. Użyczał też wizerunku wielu firmom, aż wreszcie stał się twarzą świątecznych reklam Coca Coli. Tym sposobem stał się rozpoznawalny nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale na całym świecie. Przy okazji zyskał twarz dziadunia z sąsiedztwa. Jak do tego doszło? Haddon Sundbloom, czyli twórca pierwszych reklam Coca Coli ze świętym mikołajem w roli głównej – zwyczajnie poprosił o pozowanie emeryta zza płotu. Staruszek był otyły, nosił okulary i pokaźny zarost więc idealnie nadawał do tej roli. Na pewno nie spodziewał się, że godząc się na wystąpienie w niepozornej reklamie, stanie się symbolem Bożego Narodzenia.
Dziś nikt nie wyobraża sobie świąt bez mikołaja. Tytułujemy go “świętym”, ale doskonale wiemy, że bardzo daleko mu biskupa z Miry. Mało kto potrafi jednak szczegółowo odtworzyć poszczególne etapy przeprowadzki mikołaja z Turcji na Biegun Północny. Wy właśnie je poznaliście. Liczę na to, że warto było dla tej historii otworzyć 15 okienko podcastowego kalendarza adwentowego.
Nie pozostaje mi zatem nic innego jak życzyć Wam wszystkim Wesołych Świąt i dobrej zabawy przy słuchaniu kolejnych podcastów. Już jutro Ela Granela z podcastu Foodcast opowie Wam o wegańskich świętach. Będzie mowa o wegańskich alternatywach dla tradycyjnych, wigilijnych potraw i o tym, jak nie pokłócić się z rodziną z tak błahego powodu jak niejedzenie mięsa.
A co z kolejnymi sezonami Przed Obrazem? Jakie muzea odwiedzimy w 2022 roku. Zapewniam Was, że mam bardzo ciekawe plany. Jeżeli chcecie był z nimi na bieżąco, dołączcie do mnie na Facebooku lub Instagramie. Na pewno będę tam o tym informować. A jeżeli z okazji Świąt chcielibyście sprawić mi jakiś prezent, będzie mi bardzo miło, jeśli zasubskrybujecie ten podcast w Spotify albo wystawicie mi recenzję w Apple Podcast. To ogromnie pomaga w docieraniu do nowych słuchaczy. A w tym projekcie chodzi przecież o to, aby jak najwięcej osób przekonało się, że muzeum naprawdę może być fajne. Wystarczy wypełnić głuche sale opowieścią.
Książki i artykuły dla zainteresowanych:
- William J. Bennett, „The True Saint Nicholas: Why He Matters to Christmas”, 2009.
- Bruce David Forbes, „Christmas: A Candid History”, 2007.
- Why Does Santa Live In The North Pole? A Political Cartoonist’s Vision – wywiad z Fioną Halloran
- O wyobrażeniach na temat Bieguna Północnego przeczytacie więcej w książce „Historia krain i miejsc legendarnych” autorstwa Umberto Eco.
- Po więcej informacji na temat holenderskich fajek i innych symboli Kraju Nizin odsyłam do książki „Pocztówka z Mokum” Piotra Oczki.
- Zapraszam też na mój drugi blog, gdzie swego czasu jeszcze dokładniej opisałam historię świętego mikolaja: Baśniologia #4: Historia świętego mikołaja. 5 etapów przeprowadzki z Miry na Biegun Północny