Alte Nationalgalerie, Arnold Böcklin, Wyspa Umarłych, 1883

Słuchaj

Pamiętacie Ernesta Meissoniera, o którym opowiadałam przy okazji spaceru po Musée d’Orsay? Arnold Böcklin to podobny przypadek. Za życia był niesamowicie popularny i doskonale wynagradzany, ale obecnie mało kto kojarzy jego nazwisko. Jedynie “Wyspa umarłych” – największe dzieło jego życia – jest nadal dość dobrze rozpoznawalna. Jak doszło do tego, że jeden z popularniejszych europejskich malarzy drugiej połowy XIX wieku niemal popadł w zapomnienie? I co mimo upływu lat przyciąga nas do “Wyspy Umarłych”? Spróbuję odpowiedzieć na oba te pytania w dalszej części tego odcinka.

Arnold Böcklin, Wyspa Umarłych / źródło: WikiMedia

***

Niektórym z Was “Wyspa umarłych” może przypominać scenerię rodem z gry komputerowej. Faktycznie nie wygląda na miejsce stworzone przez naturę, prędzej jakieś nadprzyrodzone siły. Czy w normalnych warunkach cyprysy miałyby szansę wyrosnąć wśród jałowych, wysokich skał? Obawiam się, że nie. Woda wokół wyspy również powinna choć w minimalnym stopniu się poruszać. Tymczasem jest gładka niczym szkło, przynajmniej na berlińskiej wersji obrazu. Nie może być to ziemski krajobraz. Raczej Hades albo inna podobna do niego kraina. Co do tego, że jest to państwo umarłych nie ma najmniejszych wątpliwości. Do wyspy powoli sunie w końcu łódka, na której znajduje się trumna i dwie tajemnicze postaci. Tylko jedna wiosłuje. Druga jest odwrócona do nas plecami i patrzy w stronę wyspy.

Böcklin podchodził do tego tematu aż pięć razy. Wszystkie wersje są do siebie bardzo podobne. Za każdym razem artysta serwuje nam tę samą kompozycję, czyli samotną, skalistą wyspę wraz z łódką, na której znajduje się trumna i dwoje ludzi bądź człowiek i naturalnej wielkości ludzka figura. Obrazy subtelnie różnią się jedynie formatem i kolorystyką.

Skąd pomysł na tajemniczą wyspę, do której brzegów przybijają łodzie z duszami zmarłych? Syn Böcklina próbował dowodzić, że inspiracją ojca była wyspa Ischia u wybrzeży Neapolu. Równie dobrze mogło to być jednak inne miejsce – Pontikonisi niedaleko Korfu albo wyspa świętego Marka w Wenecji, gdzie faktycznie znajduje się cmentarz. Ryzykownie byłoby kategorycznie obstawać przy którejkolwiek z tych opcji. Böcklin większość życia spędził we Włoszech, więc miał szansę odwiedzić każdą z tych lokalizacji. Nie jest też wykluczone, że do podjęcia tematu zainspirowała go nie rzeczywista wyspa, tylko literatura romantyczna, z którą bez wątpienia się stykał.

Skądkolwiek nie płynęłyby inspiracja, pierwsza wersja obrazu wyglądała nieco inaczej niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Początkowo na łódce brakowało trumny i tajemniczej białej postaci. Böcklin domalował je tam za radą … klientki. Była to Marie Berna. Kobieta zachwyciła się pierwszym, niewykończonym jeszcze obrazem, który miała okazję zobaczyć w pracowni malarza i zapragnęła mieć podobny, ponieważ przypominał jej o żałobie po niedawno zmarłym mężu. Böcklin namalował więc dla niej jeszcze jedną, nieco mniejszą wersję obrazu i umieścił na nim białą postać i trumnę, aby sprostać oczekiwaniom klientki. Jednocześnie przemalował pierwsze płótno na wzór drugiego. To właśnie wtedy obraz zyskał tytuł “Wyspa Umarłych” – był to pomysł marszanda artysty, który spodziewał się, że dzięki temu łatwiej będzie go sprzedać.

Przemalowanie obrazu oraz nadanie mu nowego tytułu faktycznie okazało się świetną decyzją. “Wyspa umarłych” zyskała ogromną popularność w całej Europie. Pocztówki i kalendarze z reprodukcją obrazu wyprzedawały się na pniu. Nie wszystkim wystarczały jednak grafiki i fotografie. Bogatsi kolekcjonerzy, podobnie jak wspomniana wcześniej wdowa, marzyli o olejnym obrazie spod pędzla samego Böcklina. Ten nie wzbraniał się przed malowaniem kolejnych wersji tej samej kompozycji. Między 1880 a 1886 rokiem powstało aż pięć “Wysp umarłych”. Niestety nie wszystkie przetrwały do dziś. Czwarty wariant został zniszczony podczas II Wojny Światowej. Pozostałe obrazy są rozrzucone po świecie. Pierwsza wersja znajduje się w Bazylei, druga w MET w Nowym Jorku, trzecia w Berlinie, natomiast piątą można podziwiać w Lipsku.

Pięć wersji „Wyspy Umarłych” ułożone w kolejności chronologicznej: wersja bazylejska, wersja z MET, wersja berlińska, niezachowana czwarta wersja, wersja lipska / źródła reprodukcji: WikiMedia oraz oficjalna strona MET

***

Dlaczego Böcklin tak często wracał do tego motywu? Nietrudno się domyślić, że po prostu miał w tym interes. “Wyspa umarłych” była jego najpopularniejszym i najbardziej docenianym obrazem. Bez względu na to, ile jej wariantów by nie namalował, każdy bez trudu znalazłyby nabywcę.

W 1886 roku Böcklin powiedział jednak stop i zaprzestał malowania “Wyspy Umarłych”. Nie mógł przecież stale powielać jednego obrazu. Skuszony jego sukcesem postanowił jednak ująć temat nieco inaczej. Tak oto, w 1888 roku powstała “Wyspa Życia” – obraz znajduje się obecnie w Muzeum Sztuki w Bazylei podobnie jak pierwsza wersja “Wyspy umarłych”

Powiedzieć, że obraz jest rozczarowujący, to nic nie powiedzieć. Świetliste niebo, łabędzie, nereidy i trytony, palmy, kwitnące drzewa – tak właśnie wygląda “Wyspa Życia”. Z dzisiejszej perspektywy jest po prostu śmieszna. Trudno uwierzyć, że wyszła spod tej samej ręki, co “Wyspa umarłych”. Wygląda raczej jak jej karykatura.

Arnold Böcklin, Wyspa Życia, 1888 / źródło reprodukcji: WikiMedia

Skoro jest to tak zły obraz, dlaczego w ogóle o nim wspominam? Ponieważ wiele mówi on Böcklinie i tym jak podchodził on do swojej twórczości, a więc również do “Wyspy Umarłych”.

Böcklin studiował w Akademii w Dusseldorfie, a następnie w Brukseli, Antwerpii i Genewie. Nie był erudytą, jeśli chodzi literaturę i historię, stąd niespecjalnie interesował się tymi tematami w malarstwie. Znalazł jednak na nie własny sposób. Zamiast ilustrować konkretne sceny z mitologii greckiej jak większość jego kolegów po fachu, wyciągał z kontekstu co najciekawsze postaci i komponował rodzajowe scenki z ich udziałem. Satyry, jednorożce i syreny na jego obrazach zazwyczaj nie ilustrowały żadnych konkretnych mitologicznych opowieści. Po prostu miały cieszyć oko. Dzięki temu konfrontujący się z nimi widz nie musiał znać mitologii, aby czerpać przyjemność z ich oglądania.

Podobnie jest w przypadku “Wyspy umarłych”. Możemy przyjąć, że jedna z postaci na łódce to Charon, mitologiczny przewoźnik zmarłych dusz, ale nie musimy. Możemy uznać ją za kogokolwiek, kogo podsunie nam wyobraźnia. Oglądanie tego obrazu nie wymaga żadnej specjalistycznej wiedzy. Zamiast odczytywać zakodowane w nim historie, można po prostu się przed nim usiąść i się rozmarzyć.

***

Zdaje się, że znaleźliśmy klucz do nadzwyczajnej popularności “Wyspy umarłych”  – jest to przystępność. Freud, Rachmaninoff i Dali cenili ten obraz, bo u każdego z nich poruszał on inne czułe struny. Freudowi mógł kojarzyć się z nieznanymi zakamarkami ludzkiej podświadomości, Rachmaninoffa zainspirował do skomponowania zupełnie nowego utworu, a Dali odpływał przed nim myślami w tylko jemu dostępne miejsca. Wolę nie zgadywać, o czym myślał Adolf Hitler, gdy zerkał na “Wyspę umarłych”, siedząc przy biurku w swojej kancelarii. Obraz, który mamy przed oczami był przez chwilę jego własnością, podobnie jak 11 innych obrazów Böcklina, którego był wielkim fanem. Kto wie, być może dlatego, że niektóre z tych mrocznych wizji doskonale wpisywały się w idealizowaną przez nazistów romantyczną niemiecką naturę.

To nie sympatia führera sprawiła jednak, że Böcklin wypadł z kanonu największych światowych artystów. Zmarł on w końcu na długo przed tym, zanim Niemcy stały się III Rzeszą. Historia sztuki surowo osądziła go zupełnie za co innego. Obecnie większość dorobku Böcklina po prostu uchodzi za kicz.

Jak to? Kicz w muzeum? Paradoksalnie i tu, w świątyni piękna, można na niego trafić. Jak słyszeliście Böcklin nie miał oporów przed tym, aby przychylać się do gustów publiczności. Do znudzenia malował swoje centaury, fauny i nereidy. A gdy jakaś kompozycja chwyciła, powielał ja po wielokroć tak jak miało to miejsce w przypadku “Wyspy umarłych”.

Początkowo uchodziło mu to na sucho. Publiczność była zachwycona, krytycy nieco mniej, ale ich głosy Böcklin ignorował. Najważniejsze było to, że bez trudu znajdował nabywców na swoje obrazy.

Potem szereg obecnych u Böcklina motywów przejęli symboliści i neoromantycy. Dzięki temu urósł on do roli pioniera, pierwszego malarza, który wyrwał literaturze postaci mitologiczne i pozwolili im żyć własnym życiem. Na obrazach symbolistów centaury i chimery nie będą już jednak wyłącznie sztafażem. W większości kryją się za nimi różnorodne znaczenia.

Gdy artyści otrząsnęli się z neoromantycznej gorączki, zaczęli patrzeć na Böcklina bardziej krytycznie. Również publiczność nie była nim już zainteresowana. W międzyczasie w sztuce pojawiły się w końcu nowe, znacznie bardziej postępowe nurty.

Tym sposobem nazwisko Böcklin stało się synonimem minionego mieszczańskiego świata i jego niewyrobionych gustów. “Wyspa umarłych” wciąż pobudzała jednak wyobraźnię. Czy ona także jest kiczowata? Proponuję, abyście sami się nad tym zastanowili. Moim zdaniem “Wyspę umarłych” broni mroczna, oniryczna atmosfera i precyzja wykonania. Nie radzę jednak doszukiwać się w tym dziele nad wyraz głębokich idei. Böcklin zwykł mawiać, że tworzy obrazy, a nie rebusy.

Książki i artykuły, z których korzystałam:

Muzyka wykorzystana w podcaście pochodzi z banku Epidemic Sounds.

Odcinek zrealizowany pod patronatem Niemieckiej Centrali Turystyki.

Historyczka sztuki, copywriterka i storytellerka. Od lat zaprzyjaźniona z klawiaturą. Mikrofon dopiero oswaja, ale czuje, że i ta znajomość ma przyszłość.

Dołącz do dyskusji

Odcinek 7