Donato Creti, Obserwacje astronomiczne, Pinakoteka, sala nr 15

Słuchaj
Donato Creti, obserwacje astronomiczne

Kościół i papiestwo znani są raczej z niechęci do nowoczesnej astronomii i nauki w ogóle. Wszyscy wiemy o potępieniu teorii kopernikańskiej i wpisaniu „O obrotach sfer niebieskich” do indeksu ksiąg zakazanych. Niektórzy mogli też słyszeć o Galileuszu i jego głośnym konflikcie z Kościołem. Co w Muzeach Watykańskich robi zatem cykl ośmiu obrazów przedstawiających obserwacje astronomiczne? Udowadnia, że historia relacji kościoła i astronomii nie jest tak jednoznacznie czarno-biała jak zwykliśmy sądzić. Wygląda na to, że po raz kolejny zmierzymy się w tym podcaście z kilkoma mitami – na temat Kopernika, Galileusza oraz relacji nauki, sztuki i Kościoła. Kto by się spodziewał, że pomoże nam w tym kilka niepozornych pejzaży, które tak łatwo pominąć, mając w pamięci emocje z niedawnej wizyty w Kaplicy Sykstyńskiej.

Jak już wiecie, na cykl „Obserwacje astronomiczne” składa się osiem obrazów. Jest ich tyle, ile planet w Układzie Słonecznym, jednak nie znajdziemy ich wszystkich na niebie uwiecznionym przez Donato Cretiego. Z prostej przyczyny – w 1711 roku najdalszą znaną planetą naszego rodzimego układu był Saturn. Dlaczego obrazów jest więc osiem? Ponieważ oprócz obserwacji Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza i Saturna przedstawiają one badania Słońca, Księżyca i komety. Łącznie jest to zatem osiem płócien oprawionych we wspólną, złoconą ramę.

Wszystkie obrazy wchodzące w skład tego cyklu to pejzaże. W związku z tym, że przedstawiają one sceny nocne, możemy nazywać je nokturnami. Widoczne na nich planety są znacznie większe niż w rzeczywistości, gdy obserwujemy je na nocnym niebie. Ma to określony cel, ale zanim sobie o tym powiemy chciałabym, abyśmy zauważyli, że na każdym z obrazów znajdują się jeszcze postaci ludzkie. Większość z nich wyposażona jest w różnego rodzaju przyrządy astronomiczne, ale gdyby nie to, moglibyśmy ich wziąć za uczestników jakiegoś dworskiego przyjęcia, którzy postanowili na chwilę wyrwać się z dusznej sali balowej i popatrzeć w gwiazdy. Ten zabieg też nie jest przypadkowy. O co zatem chodzi w tych obrazach?

Wierzcie lub nie, ale miały one być czymś w rodzaju prezentacji biznesowej. Zamówił je Luigi Marsili – włoski arystokrata i astronom-amator, który dążył do tego, aby w Bolonii powstało obserwatorium astronomiczne podobne do tego w Greenwich w Londynie. Marsili dowiedział się o Greenwich od jednego ze swoich współpracowników, który odwiedził obserwatorium podczas podróży do Anglii. Było to wówczas jedno z najnowocześniejszych, jeśli nie najnowocześniejsze obserwatorium astronomiczne w Europie, więc nic dziwnego, że relacja kolegi zrobiła ogromne wrażenie na bolońskich uczonych. Zapragnęli wtedy, aby w ich rodzimym mieście powstał podobny obiekt i postanowili wykorzystać wszystkie możliwe chwyty, aby zrealizować to marzenie.

Na szczęście uczonym sprzyjał wspomniany Luigi Marsili – również naukowiec, ale jednocześnie hrabia dysponujący niemałą fortuną. Marsili zakupił mnóstwo nowoczesnych teleskopów dla przyszłego obserwatorium, ale nie był wystarczająco bogaty, aby samodzielnie sfinansować cały projekt. Postanowił zatem wykorzystać swoje znajomości, a kontakty na szczęście miał niezłe, bo osobiście znał papieża Klemensa XI. 

To właśnie do Watykanu Marsili postanowił udać się z prośbą o fundusze na nowe obserwatorium. Mimo, że był w bardzo dobrych relacjach z ówczesnym biskupem Rzymu, wiedział że nie może tak po prostu go poprosić o pieniądze. Potrzebował do tego solidnych argumentów, i chcąc, aby argumenty te jeszcze mocniej wybrzmiały, postanowił je zwizualizować. Dzisiaj wystarczy uruchomić w tym celu Powerpointa lub inny program do robienia prezentacji, ale Marsili rzecz jasna nie miał do dyspozycji takich technologii, dlatego zamówił obrazy, na które patrzymy.

Jego plan był dość złożony. Przede wszystkim chciał, aby obrazy prezentowały najnowsze odkrycia z zakresu astronomii, i to między innymi dlatego wszystkie ciała niebieskie na obrazach są przeskalowane. Dzięki temu bez trudu dostrzeżemy Wielką Czerwoną Plamę na Jowiszu, stosunkowo niedawno odkryte pierścienie wokół Saturna oraz liczne odkrycia Galileusza. Zaliczają się do nich kratery na Księżycu, cztery największe księżyce Jowisza ustawione na obrazie w jednej linii oraz fazowość Wenus.

Donato Creti, Obserwacje astronomiczne, Jowisz

Donato Creti, Obserwacje astronomiczne, Jowisz

Marsiliemu ogromnie zależało, aby przedstawienia planet były jak najdokładniejsze, dlatego nie dość, że zdecydował się je przedstawić w znacznie większej skali, to zaangażował do ich wykonania osobnego artystę – miniaturzystę, któremu pozwolił obserwować poszczególne ciała niebieskie przez teleskop. Jedynym obiektem namalowanym z wyobraźni była kometa, ponieważ w tym czasie akurat żadna nie pojawiła się na niebie.

Z równie wielką precyzją zostały namalowane narzędzia astronomiczne, z których korzystają postaci na obrazie. Są to najnowocześniejsze teleskopy tych czasów – Marsili zadbał też o to, aby były jak najbardziej różnorodne – do obserwacji każdej planety wykorzystano inny instrument astronomiczny, aby pokazać cały przekrój narzędzi, jakimi dysponowali wówczas bolońscy uczeni, i przy okazji opowiedzieć papieżowi do czego służy każde z nich i co można dzięki nim zaobserwować. Ponownie obraz przedstawiający kometę jest wyjątkowy, ponieważ nie ma na nim żadnego narzędzia optycznego. Wszystko przez to, że kometę można bez trudu obserwować gołym okiem. To właśnie ze względu na łatwość obserwacji kometę obserwuje kobieta, czyli osoba pozbawiona fachowej wiedzy. Nauka była wówczas niestety domeną mężczyzn – czy nam się to podoba czy nie.

Donato Creti, Obserwacje astronomiczne, Kometa

Donato Creti, Obserwacje astronomiczne, Kometa

Ostatni krok, na jaki zdecydował się Marsili to dopasowanie obrazów do gustu papieża. Dziś określilibyśmy ten zabieg modnym terminem „personalizacja”. Obrazy te wyglądają jak dworskie, rokokowe scenki, bo Marsili doskonale wiedział, że papieżowi bardzo podoba się taka stylistyka. Z pełną premedytacją zatrudnił więc do wykonania obrazów bolońskiego artystę Donato Cretiego, który specjalizował się w tego rodzaju sielankowych pejzażach.

Nadszedł zatem czas prezentacji projektu przed papieżem. Jakie były jej efekty? Wyśmienite! Okazało się, że wszystkie pomysły Marsiliego były trafione. Papieżowi bardzo spodobały się obrazy obserwacji astronomicznych, i to do tego stopnia, że zawisły w jego prywatnych apartamentach. Zgodził się też przeznaczyć niemałą sumę na budowę obserwatorium w Bolonii.

Podsumujmy zatem najważniejsze fakty. Mamy 1711 rok – papież Klemens XI jest w bardzo dobrych relacjach z bolońskim uczonym i arystokratą Luigi Marsilim. Marsili postanawia wykorzystać tę znajomość i namówić papieża do ufundowania nowoczesnego obserwatorium astronomicznego w Bolonii. Klemens XI godzi się to zrobić i robi to w odpowiedzi na cykl obrazów promujących najnowsze odkrycia w tej dziedzinie, w tym odkrycia Galileusza o księżycach Jowisza i fazach Wenus. Tego samego Galileusza, który nieco ponad pół wieku wcześniej stanął przed Świętą Inkwizycją za głoszenie teorii heliocentrycznej.

Czy cała ta historia nie wydaje się Wam odrobinę nielogiczna. Czy w czasach Klemensa XI prace Galileusza nie były już potępiane przez Kościół? Dlaczego papież zgodził się ufundować obserwatorium? Nie bał się, że dzięki nowym teleskopom uczeni dokonają kolejnych odkryć, które podobnie jak tezy Galileusza mogłyby godzić w biblijne dogmaty?

Rzecz w tym, że relacje Kościoła i nauki nie zawsze były tak wrogie, jak nam się wydaje, zwłaszcza gdy mowa o astronomii. Dlaczego? Byłoby to z perspektywy Kościoła po prostu nierozsądne. Zauważmy, że daty wielu świąt kościelnych, przede wszystkim Wielkanocy, wyznaczane są przez ruchy planet i księżyca. Kościół po prostu potrzebował astronomów do pracy nad kalendarzem liturgicznym. Wielu bolońskich uczonych z otoczenia Marsiliego współpracowało z papiestwem właśnie w tym celu.

Dlaczego rzymscy duchowni tak ostro obeszli się zatem z Galileuszem? Jest to szalenie zawiła historia, ale wydaje się, że więcej w tym sporze prywaty niż naukowych argumentów. To fakt, że Galileusz był sądzony przez Inkwizycję za głoszenie teorii kopernikańskiej. Faktem jest też to, że kościół znacząco nadużył swojej władzy, organizując ten proces.  

Są jednak pewne “ale”.

Pierwszy raz Galileusz stanął przed inkwizycją nie dlatego, że śmiał w ogóle mówić o teorii heliocentrycznej, tylko że mówił o niej jak o niepodważalnej prawdzie, a nie jak o hipotezie jak chciał Kościół.

Koniecznie trzeba też odnotować, że z pierwszego procesu Galileusz wyszedł praktycznie bez szwanku. Inkwizycja jedynie pogroziła mu palcem za zbyt swobodną interpretację Pisma Świętego. Efektem ubocznym całej sytuacji było też wpisanie „O obrotach sfer niebieskich” Kopernika na listę ksiąg zakazanych po 73 latach od publikacji – tak na wszelki wypadek.

Czy Galileusz wyciągnął wnioski z tej przygody? Raczej nie. W 1632 roku wydał swój słynny “Dialog o dwóch najważniejszych układach świata”. Słowo “dialog” w tytule sugerowałoby, że każda ze stron będzie miała okazję wygłosić swoje racje i żadna z nich nie będzie przeważać nad drugą. Dialog w wydaniu Galileusza wyglądał jednak nieco inaczej. W rozmowie uczestniczyła trójka mężczyzn – zwolennik teorii kopernikańskiej, czyli w domyśle sam Galileusz, zwolennik geocentrycznej teorii ptolemejskiej oraz laik, któremu obaj panowie wykładają swoje racje. 

Choć na pozór wszystko wyglądało świetnie, nie trzeba było dużo czasu, aby czytelnicy zorientowali się, że zwolennik teorii geocentrycznej w pewnym momencie wymawia słowa wyjęte z ust ówczesnego papieża Urbana VIII. Jakby tego było mało Galileusz nazwał tego bohatera Simplicio, co w języku włoskim brzmi jak „matołek” lub „prostak”. Uczynił go też raczej podrzędnym uczestnikiem dyskusji. Teoria geocentryczna i heliocentryczna nie są w tej książce przedstawione na równi prawdopodobne. Galileusz wyraźnie faworyzował teorię kopernikańską i miejscami bardzo cynicznie odnosił się do argumentów drugiego rozmówcy. Taka zuchwałość nie mogła mu ujść na sucho. Urban VIII sam zadbał o to, aby Galileusz jeszcze raz stanął przed obliczem inkwizycji, i tym razem nie wywinął się od kary.

Czy próbuję w ten sposób usprawiedliwiać inkwizycję? Zdecydowanie nie było to moim zamiarem. Nie sposób nie zauważyć jednak, że Galileusz działał w sposób pozbawiony jakiejkolwiek strategii. Tymczasem, gdy wkłada się kij w mrowisko, strategia zdecydowanie się przydaje. W XVII wieku nie tylko kościół wątpił w teorię heliocentryczną. Wielu naukowców również było wobec niej bardzo sceptycznych, bo nie można było jeszcze wtedy jednoznacznie jej potwierdzić. Galileusz znalazł mocne przesłanki za tą hipotezą, ale niestety nie był w stanie wystarczająco subtelnie wyłożyć swoich argumentów, za co spotkało go wiele przykrości.

W całkowicie odmienny sposób zachował się nasz drugi bohater – Luigi Marsili. Choć żył w czasach znacznie przyjaźniejszych nauce, niż kontrreformacyjna, pogrążona w wojnie 30-letniej Europa czasów Galileusza, działał niezwykle asekuracyjnie. Zanim otwarcie zapytał papieża o pieniądze na budowę obserwatorium, wykonał w jego kierunku szereg dyplomatycznych gestów. Dzięki temu nie dość, że zjednał sobie Klemensa XI, to osiągnął swój cel i niedługo później bolońscy uczeni faktycznie doczekali się wymarzonego obserwatorium. Czy sprawa skończyłaby się równie pomyślnie, gdyby Marsili nie zamówił obrazów obserwacji astronomicznych i prowadził negocjacje z papieżem w bardziej bezpośredni sposób? Nie ma co tworzyć alternatywnych scenariuszy. Pewne jest jedno – w rozmowach z Watykanem lepiej było być ostrożnym. Historie tych, którzy mimo wszystko zdecydowali się ryzykować, często nie kończą się szczęśliwie.

Książki i artykuły dla zainteresowanych:

Muzyka wykorzystana w podcaście pochodzi z dwóch banków muzyki: Epidemic Sound oraz Free Music Archive.

Historyczka sztuki, copywriterka i storytellerka. Od lat zaprzyjaźniona z klawiaturą. Mikrofon dopiero oswaja, ale czuje, że i ta znajomość ma przyszłość.

Dołącz do dyskusji

Odcinek 10