Ile razy słyszeliśmy o tym, że gry komputerowe wywołują agresję, że dzieci nieustannie narażone są na pełne przemocy obrazy, czy to na ekranie telewizora czy komputera. Że rośnie nam nieczułe na ludzką krzywdę pokolenie? Wiele razy.
Czy o to samo oskarżani byli twórcy i odbiorcy obrazów takich jak ten, na który patrzymy? Jakby nie patrzeć jest to bardzo brutalna scena – patrzymy na moment, w którym świętemu Erazmowi wyrywane są jelita. W górnej części obrazu widać, co prawda putta (aniołki), które są już gotowe do tego, aby wręczyć biskupowi palmę męczeńską, i w domyśle uczynić go świętym, ale to właśnie cierpiący Erazm i jego oprawcy jako pierwsi rzucają się w oczy. To scena jak z horroru, podana w elegancki, wyestetyzowany sposób, jednak wciąż przerażająca.
Jakby tego było mało towarzyszył jej jeszcze jeden obraz przedstawiający męczeństwo świętego Procesjusza i Martyniana. Dziś eksponowany jest on w tej samej sali Pinakoteki Watykańskiej, ale pierwotnie oba te obrazy wisiały w bazylice świętego Piotra. Czy to moralne, aby modlący się wierni patrzyli podczas mszy na takie sceny? Czy obrazy te nie wywoływały spustoszenia w ich psychice? Nie nakłaniały do przemocy? Za chwilę spróbujemy zrekonstruować sobie ich odbiór w XVII wieku.
Nicolas Poussin, Męczeństwo świętego Erazma, 1628 r.
„Męczeństwo świętego Erazma” na ekspozycji w Pinakotece Watykańskiej
Sceny męczeństwa świętych w historii sztuki – skąd się wzięły?
Średniowiecze
Męczeństwo świętych przedstawiano na obrazach niemal od początku chrześcijaństwa. Dopiero na przełomie XVI i XVII wieku sceny te stały się jednak prawdziwie makabryczne. W średniowieczu najwięcej uwagi poświęcano męczeństwu Chrystusa – to właśnie konanie mesjasza na krzyżu przedstawiano w najbardziej ekspresyjny, fizyczny sposób, aby wierni widzieli jak wiele kosztowało go ich zbawienie.
Krucyfiks mistyczny z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie, ok. 1360 r. / domena publiczna
Z kolei święci zazwyczaj przedstawiani byli z błogim spokojem na twarzy, nawet jeśli poddawano ich strasznym torturom: łamano na kole, obcinano piersi, pieczono na ruszcie. Co ciekawe spokój towarzyszył też bliskim ofiar. W żywocie świętego Prudencjusza czytamy:
“Była przy tym jego matka, patrzyła na wszystkie przygotowania do śmierci najdroższego syna i nie okazywała po sobie smutku, nawet radowała się, kiedy skwierczący olej w garnku, który wisiał nad drewnem oliwnym, przypiekał i smażył jej dziecko”
Męczeństwo świętego Wawrzyńca, Brewiarz Delfina Francji, Luisa de Guyenne, ok. 1414 r. (Bibliothèque Municipale w Chateauroux)
Renesans
W renesansie straszliwe krucyfiksy ustępują miejsca znacznie spokojniejszym przedstawieniom. Nie sposób nie zauważyć też, że artyści zaczęli wykorzystywać niektóre sceny męczeństwa, jako pretekst do zobrazowania ludzkiego ciała. Stąd wynikała m.in ogromna popularność obrazów przedstawiających męczeństwo świętego Sebastiana – w samych Muzeach Watykańskich natkniecie się na co najmniej kilka takich scen.
Obrazy te przedstawiają zazwyczaj doskonale zbudowanego, przywiązanego do słupa mężczyznę z ciałem poprzeszywanym strzałami, bo właśnie tak miał zginąć święty Sebastian. Choć to bez wątpienia straszna śmierć, święty Sebastian pozostaje niewzruszony – przede wszystkim dlatego, że artystów interesowała głównie jego sylwetka, a nie egzaltacja cierpienia.
Męczeństwo świętego Sebastiana, Girolamo Siciolante da Sermoneta, 1570 r., kolekcja Muzeów Watykańskich / źródło: Flickr
Barok
Zmiana przyszła wraz z reformacją. Luter zarzucał kościołowi szereg nadużyć i pławienie się w luksusie, ale biskupi zamiast karnie skłonić głowę postanowili pójść Lutrowi na przekór i podczas Soboru Trydenckiego zadecydowali, że kościoły katolickie powinny być jeszcze bogatsze w kontraście do bardzo ubogich kościołów protestanckich. Msza katolicka z rytuału miała przeobrazić się w spektakl. Miała jej towarzyszyć przejmująca, organowa muzyka, teatralna architektura i obrazy, które już na pierwszy rzut oka wywołują silne emocje, w tym sceny męczeństwa świętych.
Poszczególni artyści mierzyli się z tym wyzwaniem na różne sposoby. Nicolas Poussin, autor obrazu na który patrzymy, podszedł do tematu dość zachowawczo. Przekonamy się o tym, zwłaszcza, gdy porównamy ten obraz z wiszącym naprzeciwko Złożeniem do grobu Caravaggia. Obraz Poussina jest zdecydowanie jaśniejszy, kolory są żywsze, a efekty światłocieniowe nie aż tak intensywne. Znacząco odbiera to scenie dramaturgii, ale i tak pozostaje ona drastyczna. Rozebrany z biskupich szat Erazm jęczy i marszczy czoło z bólu, a jego oprawcy bez skrupułów wyciągają mu z brzucha wnętrzności, nawijając je na skonstruowane specjalnie w tym celu urządzenie. Straszna ohyda, przynajmniej z perspektywy człowieka XXI wieku.
A jak obraz odbierali wierni modlący się niegdyś w Bazylice Świętego Piotra?
Niestety nie udało mi się znaleźć żadnych opisów obrazu z epoki, jednak podejrzewam, że pierwsi widzowie, którzy konfrontowali się z tym dziełem, nie byli nim zniesmaczeni w podobnym stopniu co my. Skąd ta teza? Po prostu mam świadomość, że ludzie XVII wieku mogli oglądać równie brutalne sceny na żywo, a nie wyłącznie na obrazach.
Lubimy myśleć, że czasy, gdy tłum ekscytował się widokiem ludzi i zwierząt cierpiących na arenie, minęły wraz z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego. Że gdy do głosu doszło chrześcijaństwo wszystkie te praktyki zniknęły jak za pstryknięciem palca. Niestety nie jest to prawda. Aby się o tym przekonać, wystarczy odwiedzić dowolne muzeum tortur – ilość pomysłów na zadawanie bólu, na jakie się tam natkniemy jest zatrważająca.
Jednak tortury nie były przecież publicznymi spektaklami, prawda? Niekoniecznie, nawet dyby były w praktyce straszliwą karą. Dziś to niewinna atrakcja, na jaką można się natknąć na dziedzińcach wielu ratuszy i zamków, ale nie chcielibyście w nich spędzić kilku dni. Zwłaszcza gdyby rzucano w Was kamieniami, łaskotano i smarowano odchodami. Albo nie moglibyście dosięgnąć nogami do ziemi i w następstwie kilku minut czekałoby Was uduszenie. I takie sceny miały miejsce na miejskich pręgierzach.
Rozrywką przyciągającą tłumy były też publiczne egzekucje. Nie zawsze ograniczały się one do ścięcia czy powieszenia nieszczęśnika. Często musiał się on jeszcze wiele nacierpieć zanim kat zadał ostateczny cios. Na dowód przytoczę Wam pewien cytat. Rzecz działa się w Londynie w 1660 roku, czyli niedługo po tym, jak Nicolas Poussin namalował obraz, na który patrzymy:
„Poszedłem na Charring Cross, aby zobaczyć jak wieszano, włóczono i ćwiartowano generała majora Harrisona; podczas egzekucji wyglądał tak wesoło, jak tylko można wyglądać w podobnym położeniu; Jego głowa i serce zostały pokazane ludowi przy wielkich okrzykach radości”
Samuel Pepys
Samuel Pepys, czyli autor tej notatki, miał przez to na myśli, że ofiarę podduszono, wypatroszono i wykastrowano, potem spalono jej narządy, a na końcu odcięto jej głowę. Dodajmy, że Samuel Pepys był bardzo wykształconym człowiekiem, a mimo to uczestniczył w takich widowiskach. Potem pisze jeszcze, że wzburzony tym widokiem, zrobił żonie awanturę, bo ta nie posprzątała swoich fatałaszków.
Publiczna egzekucja na jednej z rycin Wiliama Hogartha, 1747 r. / domena publiczna
Tak wyglądał zatem świat widzów, którzy jako pierwsi zetknęli się z obrazem Poussina. W karczmach notorycznie wybuchały bójki i zdarzało się nawet, że brali w nich udział artyści, wystarczy przypomnieć przypadek Caravaggia. Na ulicach nietrudno było się natknąć na pojedynki na śmierć i życie organizowane pod byle pretekstem, a na podróżnych szlakach roiło się od zbójców. Innymi słowy – przemoc w przestrzeni publicznej była czymś typowym. Dla rozrywki nie tylko torturowano ludzi, ale także palono żywcem koty i organizowano walki psów.
Nicolas Poussin, Męczeństwo świętego Erazma – propozycja interpretacji
Nie popełnię zatem chyba zbytniego uproszczenia jeśli powiem, że obraz Poussina mógł być malarskim odpowiednikiem publicznych egzekucji. Miał budzić silne emocje i mimo makabry być na swój sposób atrakcyjny. Przyciągać wzrok ciekawskiego tłumu i zachęcać do przychodzenia do kościoła chociażby po to, aby nasycić oczy koszmarnym widokiem okrutnych tortur. Wciąż jest to sztuka przez duże “S”, jednak kierowana do bardzo niskich instynktów.
Oświeceniowa zmiana w podejściu do przemocy
Z czasem przemoc zaczęła być coraz bardziej eliminowana z przestrzeni publicznej – publiczne egzekucje starano się wykonywać w coraz bardziej humanitarny sposób, aż w końcu całkowicie ich zakazano. Honorowe pojedynki najpierw obwarowano formalnymi regułami, a niedługo później kolejne pokolenia uznały je za staroświeckie i bezsensowne. Gdy dzisiaj ktoś zacznie awanturować się w pubie, zostanie błyskawicznie wyproszony przez obsługę, nie mówiąc już o tym, że bycie świadkiem bójki na noże wydaje się czymś niewyobrażalnym.
Nie jest oczywiście tak, że żyjemy w świecie wolnym od przemocy. Cały czas wykorzystujemy ją też jako rozrywkę, ale jest to przemoc umowna – w grach komputerowych i filmach. Nie są one jednak wyświetlane na ulicach. To prywatna aktywność, której oddajemy się w domu lub w kinie. A jeżeli najnowszy horror będzie reklamowany na plakatach i billboardach, na pewno nie będą one przedstawiać mężczyzny z wyrywanymi jelitami.
Książki i artykuły dla zainteresowanych:
- Inspirację do tego odcinka stanowiła książka „Zmierzch przemocy. Lepsze anioły naszej natury” autorstwa Stevena Pinkera. Pochodzą z niej wszystkie przytoczone cytaty.
- Męczeństwo Świętego Sebastiana Nicolas Poussina na stronie Muzeów Watykańskich
- O Nicolasie Poussinie przeczytacie więcej tutaj.
Muzyka wykorzystana w podcaście pochodzi z dwóch banków muzyki: Epidemic Sound oraz Free Music Archive.