Jak wiele historyczek sztuki miałam być artystką.
Porzuciłam ten pomysł w ostatniej klasie liceum, gdy zapisałam się na lekcje z rysunku modela, wiedząc, że tego rodzaju umiejętności są wymagane na egzaminie na ASP.
Tam uświadomiłam sobie, że będę musiała się mierzyć ze znacznie bardziej doświadczoną konkurencją, która najpewniej zmiecie mnie w przedbiegach wyścigu o indeks.
Oczywiście mogłam iść w zaparte i ćwiczyć bez wytchnienia. Jeździć co weekend do Warszawy, spędzać godziny w pracowni a potem nadrabiać braki w domu po lekcjach. Właśnie tak wyglądał wrzesień mojego ostatniego roku w liceum. Było ciężko. Za ciężko.
Wtedy po raz pierwszy zastanowiłam się, czy indeks ASP faktycznie jest tego warty. Nie miałam pomysłu na to, co chciałabym robić po tych studiach. Po prostu umiałam rysować i wszyscy od lat powtarzali mi, że moim przeznaczeniem jest bycie artystką.
Nie było też gwarancji, że po tak ciężkim roku faktycznie dostanę się na ASP. Równie prawdopodobne było, że odpadnę po pierwszym etapie rekrutacji.
Dlatego odpuściłam.
Na szczęście był też plan B, który w tym momencie awansował do bycia planem A. Była to historia sztuki.
O tym, jak wygląda studiowanie historii sztuki oraz, jakie są perspektywy po tym kierunku również nie miałam pojęcia, ale czułam, że jest to miejsce dla mnie. Wszystko dzięki Olimpiadzie Artystycznej. Jeśli ma ona na celu popularyzowanie historii sztuki wśród licealistów, jestem żywym dowodem na to, że projekt realizuje swoją misję.
Startowałam w tym konkursie trzy razy. Za pierwszym podejściem zgłosiłam się do niego wyłącznie dlatego, że była to Olimpiada ARTYSTYCZNA, więc spodziewałam się, że może być to coś dla mnie. Nie miałam wtedy pojęcia na, co się piszę, więc jak się domyślacie obyło się bez większych sukcesów.
Za drugim razem doszłam do etapu okręgowego, gdzie po udanym wypracowaniu dopuszczono mnie do egzaminu ustnego. Tam poległam na pytaniu o pałac w Wilanowie – nie mogłam przypomnieć sobie nazwiska architekta (Augustyn Locci!). Byłam na siebie za to wściekła, bo zaledwie krok dzielił mnie od finału, ale przynajmniej przekonałam się, że mogę rywalizować na tym polu z konkurencją z warszawskich plastyków.
W wakacje pojechałam więc do Wilanowa w ramach pokuty, którą sama na siebie nałożyłam. Uważnie zwiedziłam też Pałac na Wyspie w Łazienkach i Zamek Królewski, a potem jeszcze raz wzięłam udział w konkursie.
Za trzecim razem postawiłam wszystkie karty na Olimpiadę i … udało się. Dotarłam do etapu centralnego i zostałam finalistką.
Wtedy byłam już pewna, że chcę studiować historię sztuki. Nie wiem jak organizatorzy to robią, ale wydarzeniu towarzyszy naprawdę niepowtarzalna atmosfera. Z jednej strony byłam ogromnie zestresowana. Z drugiej nigdy nie zapomnę, jak siedziałam na skrzypiącej podłodze w Muzeum Narodowym w Warszawie i pisałam esej o obrazie „W oranżerii” Olgi Boznańskiej, i jak bardzo mi się to podobało.
A więc porzucone marzenia o ASP i Olimpiada Artystyczna – od tego zaczęła się moja przygoda z historią sztuki.
Czy żałuję tego, że nie zostałam artystką?
Ani trochę.
Ale pędzli nie wyrzuciłam.
PS Na studiach przez chwilę pracowałam w Wilanowie, jako edukatorka. Wiązało się to ze zdaniem bardzo trudnego egzaminu z wiedzy o pałacu, więc uważam, że jesteśmy z królem Janem kwita.