Michał Anioł, Stworzenie Adama i inne freski na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej

Słuchaj
Michał Anioł, Stworzenie Adama

Tutaj (klik) zwiedzisz Kaplicę Sykstyńską bez wychodzenia z domu.

Lubimy myśleć, że wielkie dzieła powstają z pasji, w napływie weny, niemalże boskim szale, stanie uniesienia dostępnym tylko wrażliwym artystom. Niekiedy się to zdarza, ale raczej rzadziej niż częściej. W praktyce praca artystów też bywa żmudna i monotonna. Tworzeniu często towarzyszy także ogromna irytacja, zmęczenie i zniechęcenie. I to właśnie z tych – jakby nie patrzeć negatywnych emocji – często rodzą się wielkie rzeczy.

Dokładnie tak było z freskami na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej. Podczas malowania Michał Anioł natknął się na mnóstwo przeszkód i nietrudno dziś dostrzec ten proces na gotowych freskach. Nie trzeba do tego wprawnego oka historyka sztuki. Wystarczy nieco lepiej poznać historię tego malowidła.

Freski Michała Anioła na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie perfekcyjnych – wydaje się jakby artysta namalował je z równą lekkością, jak czyni to Bóg, stwarzając Adama na jego obrazie. W rzeczywistości proces powstawania tego dzieła nie był ani krótki, ani przyjemny. Właściwie to Michał Anioł w ogóle nie chciał podejmować się tego zlecenia.

Dlaczego? Kaplica Sykstyńska to przecież bardzo ważne dla kościoła katolickiego miejsce. Od lat odbywa się tam konklawe, podczas którego wybierany jest papież. Prestiż lokalizacji dodatkowo podnoszą freski, które się tam znajdują. Nad dekoracją Kaplicy Sykstyńskiej pracowali najwybitniejsi artyści swoich czasów. Czemu Michał Anioł nie chciał do nich dołączyć?

Miał ku temu swoje powody. Przede wszystkim uważał się za rzeźbiarza, a nie malarza. Gdyby Juliusz II zlecił mu wykonanie rzeźbionego ołtarza do kaplicy, raczej nie kręciłby nosem. Papież uparł się jednak, aby Michał Anioł ozdobił freskami sklepienie, czyli najmniej prestiżową część kaplicy. Uwaga widzów zwykle koncentruje się na ścianach, dlatego to tam umieszcza się najważniejsze sceny. Dekoracja sufitu jest jedynie dodatkiem.

A to wciąż nie było najgorsze – Michał Anioł nie mógł wybaczyć Juliuszowi II przede wszystkim tego, że odsunął go od pracy nad jego grobowcem. Artysta niezwykle zapalił się do tego pomysłu. Stworzył bardzo ambitny projekt, zaczął już nawet kompletować marmur konieczny do jego realizacji, tymczasem papież nagle zmienił zdanie i kazał mu się zająć zupełnie czymś innym. Każdy twórca byłby w takiej sytuacji zirytowany.

Wszystkie te czynniki sprawiły, że Michał Anioł zaczął węszyć spisek – uważał, że Juliusz II zlecił mu namalowanie fresku za namową jego konkurentów architekta Donate Bramantego i malarza Rafaela Santiego. Nieudany fresk miałby go ośmieszyć jako artystę i pozbawić papieskiego mecenatu. Nie wiemy czy spisek faktycznie miał miejsce – wiemy za to, że po długich rozmowach Michał Anioł dał się namówić do namalowania fresków, jednak podszedł do tego zupełnie inaczej, niż spodziewali się tego Juliusz II i Bramante.

Przede wszystkim odmówił realizacji fresków według wizji Juliusza II. Papież pierwotnie chciał, aby sklepienie pokryły freski nawiązujące do antycznych dekoracji w willi Hadriana w Tivoli. Miała być to oprawiona w geometryczne ramy kompozycja podobna nieco do tej, która znajduje się obecnie na sklepieniach w Stanzach Watykańskich. Michałowi Aniołowi od początku nie podobała się ta koncepcja. Najbardziej martwiło go to, że do namalowania było zaledwie dwanaście postaci, czyli dwunastu apostołów, tymczasem to właśnie postaci ludzkie były tematem, w jakim Michał Anioł czuł się najlepiej. Początkowo próbował udoskonalać pomysł papieża, ale finalnie zupełnie go odrzucił i zaproponował własną kompozycję składającą się nie z dwanaście, lecz ponad trzysta postaci!

Główną oś malowidła miało stanowić osiem scen z księgi Genesis, czyli stworzenie świata rozdzielone na trzy epizody, stworzenie Adama, stworzenie Ewy, grzech pierworodny, oraz trzy sceny z życia Noego. Wybór zdecydowanie nie był przypadkowy – Michał Anioł zdecydował się namalować akurat te wydarzenia z Biblii, ponieważ występowało w nich wiele nagich postaci.

Jakby tego było mało, Michał Anioł rozszerzył program o szereg pobocznych bohaterów – Sybille, proroków, przodków Chrystusa, a także tajemniczych Ignudi, czyli zupełnie nagie, męskie postaci upozowane na iluzjonistycznie namalowanej architekturze – ich znaczenia po dziś dzień nie udało się odczytać, ale z pewnością znalazły się tam po to, aby Michał Anioł mógł namalować na sklepieniu jeszcze więcej nagich mężczyzn i tym samym zrekompensować sobie zawód, jaki sprawił mu Juliusz II, odmawiając wykonania swojego grobowca.

***

W ten sposób Michałowi Aniołowi udało się dostosować program ikonograficzny do swoich indywidualnego potrzeb, jednak niemałym kosztem. Trzysta postaci nie da się namalować w kilka miesięcy, tym bardziej gdy ma się nikłe pojęcie o malowaniu fresku. Michał Anioł wiedział, że zmieniając program, zamyka się w Sykstynie na lata. Mimo to zdecydował się realizować dzieło według swojej ambitnej wizji.

W pierwszych etapach artyście z pewnością pomagało kilkoro bardziej doświadczonych we fresku artystów z Florencji. Rusztowania rozstawiono tuż przy wejściu do kaplicy, czyli tam, gdzie dziś znajdują się sceny z życia Noego. Michał Anioł zdecydował się malować biblijną opowieść od końca, zaczynając od sceny potopu, kończąc na stworzeniu świata.

Prace zaczęły się do absolutnej porażki i winny był jej sam Michał Anioł i jego nikłe doświadczenie w pracy nad freskiem. Jest to niestety bardzo niewdzięczna technika. Trzeba malować szybko na mokrym tynku, a gdy ten wyschnie, nie da się wprowadzić do obrazu zbyt wielu poprawek. Zaprawa musi mieć też określone proporcje i właśnie na tym etapie poległ Michał Anioł. Jego wapno był za tłuste, co znacznie utrudniało pracę nad freskiem. Sytuację udało się uratować dzięki jego pomocnikom, ale zdecydowanie nie był to wymarzony początek.

Potop, jedna z pierwszych scen namalowanych na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej

Praca szła zatem bardzo wolno. Po roku skończona była zaledwie ¼ sklepienia. Już na tym etapie Michał Anioł czuł się okropnie zmęczony pracą na Watykanie, pisał, że go wykańcza ona psychicznie i fizycznie, tymczasem nie był nawet w połowie.

Zirytowany był też Juliusz II, bo zlecając freski, nie spodziewał się, że ich namalowanie zajmie aż tak dużo czasu. Do tego Michał Anioł utrudniał mu ich oglądanie, ponieważ na rusztowaniach rozwieszono płachty, które uniemożliwiały podgląd tego, co dzieje się na górze.

Po dwóch latach udało się skończyć połowę fresków. Wtedy rusztowania zdjęto, aby papież mógł odprawić uroczystą mszę w kaplicy. Tego dnia Watykan zaniemówił. Choć zrealizowana była zaledwie cześć fresków – ostatnią w pełni ukończoną sceną było stworzenie Ewy – już wtedy było widać, że Michał Anioł tworzy na sklepieniu kaplicy coś, na co nie odważył się jeszcze żaden inny artysta. Tylko jeden uczestnik mszy był niezadowolony z finalnego efektu i był to sam Michał Anioł. Tego dnia artysta również po raz pierwszy zobaczył swoje freski z dołu bez rusztowań i zdecydowanie go rozczarowały. Uważał, że postaci w centralnych scenach, zwłaszcza historii Noego, są stanowczo za małe. Ich wystudiowane gesty i poskręcane sylwetki nie były wystarczające widoczne. Trzeba bardzo wytężyć wzrok, aby je dostrzec. Dlatego Michał Anioł zmienił koncepcję i znacząco uprościł kompozycję kolejnych malowideł.

Tak powstał najdoskonalszy fresk z całej grupy, czyli stworzenie Adama. Scenie mogłyby towarzyszyć zastępy aniołów, pejzażowe tło, rajskie zwierzęta, ale zamiast tego Michał Anioł ograniczył się do dwóch zasadniczych grup: Boga w otoczeniu aniołów i samotnego Adama na gołej ziemi. Uprościł też sam proces stworzenia pierwszego człowieka i nie potraktował biblijnej historii dosłownie. Bóg nie lepi Adama z gliny, jak we wcześniejszych tego typu przedstawieniach, tylko wyciąga w jego kierunku palec. Jest to wyjątkowo prosty, a jednocześnie tak sugestywny gest! Wszystko dzięki temu, że Michał Anioł odrobił lekcje płynące z pracy nad pierwszą częścią fresków i zamiast malować na sklepieniu setki małych ludzików, ograniczył się do bazowych postaci. 

Michał Anioł, Stworzenie Adama

W połowie pracy nad freskiem zmianie uległ też pomysł na przedstawianie Boga Ojca. W stworzeniu Ewy jest on zgarbionym staruszkiem w powłóczystych szatach, natomiast w późniejszych freskach przeobraził się w młodszą i znacznie dynamiczniejszą postać. Stwarzanie świata w interpretacji Michała Anioła to nie powolny proces, lecz twórczy szał. Bóg miota się od jednej strony fresku do drugiej, a spod szat prześwituje jego atletyczna sylwetka. W scenie przedstawiającej stworzenie roślin Michał Anioł nie zawahał się nawet namalować boskich pośladków!

Prace nad drugą częścią sklepienia postępowały znacznie sprawniej. Po pierwsze, dlatego że ograniczono liczbę postaci do namalowania, po drugie Michał Anioł nie był już wtedy niedoświadczonym malarzem. Dwa lata pracy nad wcześniejszymi malowidłami zrobiły swoje. Po miesiącach pracy i kliku dotkliwych porażkach artysta czuł się znacznie pewniej w nowej technice i to właśnie dlatego freski z tej części sklepienia są najlepsze.

Potraficie wyobrazić sobie, co byłoby gdyby Michał Anioł malował sklepienie w kolejności chronologicznej, zaczynając od ołtarza? Wtedy nie mielibyśmy doskonałego Stworzenia Adama, tylko podziwialiśmy perfekcyjne kompozycje z życia Noego. W alternatywnym scenariuszu nie pojawiłoby się też pewnie Ukrzyżowanie Hamana. To scena w samym rogu, na lewo od ołtarza. Michał Anioł pokazał w niej szczyt nowo zdobytych umiejętności. Przedstawił postać w mistrzowskim skrócie perspektywicznym, na który z pewnością nie odważyłby się na początku pracy nad freskami. Sylwetka Hamana jest poskręcana jeszcze mocniej niż sylwetki w grupie Laookona i robi dzięki temu oszałamiające wrażenie. Wrażenie tym większe, gdy porównamy tę scenę z freskami w przeciwległych rogach kaplicy, chociażby z Dawidem zabijającym Goliata. Wtedy jak na dłoni widać, jak wielki progres wykonał Michał Anioł.

Tak oto rzeźbiarz stworzył jeden z najsłynniejszych fresków w historii sztuki. Kosztowało go to 4 lata pracy, zdrowie i wiele nerwów, ale efekt chyba był tego wart. Nie zapominajmy jednak o ojcu chrzestnym tego sukcesu, czyli Juliuszu II. Wybierając do tego zlecenia Michała Anioła, papież wymusił na artyście świeże spojrzenie na swoją pracę i wyzwolił tak ogromne pokłady kreatywności, że wszystkie pozostałe freski w Kaplicy Sykstyńskiej – a są to freski znakomitych artystów – giną w cieniu tego, co dokonał Michał Anioł. Postawiony pod ścianą geniusz wykorzystał w tej pracy wszystkie swoje atuty. Praktycznie zrezygnował z pejzażu, skoncentrował się na muskularnym ciele ludzkim i oprawił całość w iluzjonistyczne, architektoniczne ramy. Tym sposobem poniekąd zrealizował swój wymarzony projekt grobowca, tyle że w innym medium.

Wyszło tak dobrze, że grobowiec w rzeźbiarskiej formie na zawsze pozostał w strefie marzeń. Michałowi Aniołowi niedane było go dokończyć, bo jeszcze raz musiał wrócić do Kaplicy Sykstyńskiej – tym razem, aby namalować na ścianie ołtarzowej sąd ostateczny na zlecenie kolejnego papieża Klemensa VIII. Znowu było ciężko. Sześć lat pracy na rusztowaniach zaowocowało złamaną nogą, depresją i szeregiem zwątpień, czy ten wielki projekt w ogóle ma sens. Dziś nikt nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Jeśli freski na suficie zapierały dech w piersiach, Sąd ostateczny rzuca na kolana. Dzięki Ci historio za tego odważnego rzeźbiarza! I Juliusza II, który musiał niemal siłą włożył pędzle w jego dłonie.

Książki i artykuły dla zainteresowanych:

  • Ross King, Michelangelo and the Pope’s Ceiling, 2002.

Muzyka wykorzystana w podcaście pochodzi z dwóch banków muzyki: Epidemic Sound oraz Free Music Archive.

Historyczka sztuki, copywriterka i storytellerka. Od lat zaprzyjaźniona z klawiaturą. Mikrofon dopiero oswaja, ale czuje, że i ta znajomość ma przyszłość.

Dołącz do dyskusji

Odcinek 6